Dublin. 7 czerwca 1925 roku, niedziela
Świętej Trójcy. Starszy człowiek szedł do Kościoła Świętego
Zbawiciela. Już prawie osiągnął cel. Nagle krok przechodnia
załamał się, dotknięty atakiem serca pada na ulicy. Idąca obok
kobieta biegnie z synem, aby pomóc, unosi mu głowę, aby wlać łyk
wody, widzi jednak przed sobą twarz umierającego. - Biedny
człowiek, odchodzi do wieczności. Nieznajomy otworzył oczy,
patrząc uważnie na kobietę. Może chciał jej coś jeszcze
powiedzieć, ale już nie zdołał. Skłonił głowę na bok i zmarł.
O. Walsh, dominikanin, przybiegł z
pobliskiego kościoła. Klęka i odmawia modlitwy za zmarłych.
Tymczasem powiadomiono szpital, który wkrótce przysłał karetkę.
Zmarłego przewieziono do kostnicy szpitalnej, gdzie podczas
przygotowań ciała do pogrzebu, odkryto ciężki żelazny łańcuch,
który zmarły musiał nosić wiele lat pod ubraniem. Chciano poznać
tajemniczą sytuację zmarłego. Odkryto, że nazywa się Mateusz
Talbot.
Urodził się 2 maja 1856 roku w
Dublinie. Pochodził z wielodzietnej rodziny, która przez długie
lata cierpiała biedę, częściowo spowodowaną niezdrowymi
stosunkami politycznymi owych czasów. Kiedy Mateusz się urodził,
właśnie zakończyła się wojna krymska. Dublin, stolica należącej
do Anglii Irlandii, boleśnie odczuł skutki tej wojny.
Powracająca flota wojenna wyładowywała w miastach garnizonowych,
do których i Dublin się zaliczał, tysiące zdemoralizowanych
żołnierzy. Koszary stanowiły bezpośrednie sąsiedztwo Mateusza i
jego młodocianych towarzyszy. Bieda w rodzinie Talbotów miała
jednak jeszcze inne przyczyny.
Ojciec, Karol Talbot, robotnik portowy,
popadł w alkoholizm. Z wyjątkiem najstarszego, wszyscy pozostali
synowie byli znanymi w dzielnicy pijakami. Ten stan rzeczy
prowadził naturalnie do stałych napięć, powodował również
postępujące ubożenie rodziny.
Zarówno ojciec, jak i synowie, wydawali
lwią część swych zarobków na alkohol. Właściciele domów, w
których mieszkała rodzina nie tolerowali długo niespokojnych
lokatorów. W ciągu 20 lat małżeństwa rodzina Talbotów
przeprowadzała się 11 razy.
Matka Elżbieta, głęboko pobożna
kobieta, bardzo cierpiała w takiej sytuacji. Mimo wszystko jej
cierpliwość i dobroć były siłą, która stale gromadziła
rozpraszających się członków rodziny. Do ósmego roku życia
Mateusz był typowym ulicznikiem, zaczepnym i skorym do wszelkiej
zwady. W krótkim okresie szkoły katolickiej jego młodociane
życie zostało nieco uporządkowane, ale o tym, że mu jeszcze
wiele brakowało, świadczy zapis w dzienniku szkolnym, gdzie
został nazwany "wagarowiczem". Nie zauważono wówczas żadnych
oznak jego późniejszej pobożności i ducha ascezy.
W wieku 12 lat Mateusz pożegnał szkołę.
Przyjął pracę chłopca na posyłki w piwiarni. Część zarobku
otrzymywał w bonach, które wolno było wykupić w barze własnego
sklepu, w formie napojów alkoholowych. Tak właśnie, przez brak
sumienia i chęć zysku pracodawcy, stał się w 13 roku życia
ofiarą nałogu. Ojciec prośbą i groźbą usiłował zawrócić go ze
zgubnej drogi. Nie pomagało bicie. Wszystko na próżno tym
bardziej, że sam nie dawał dobrego przykładu synowi.
Po czterech latach ojciec zabrał go z
piwiarni i postarał się o pracę gońca w porcie, aby mieć syna na
oku. Matt nie poprawił się wcale na nowym miejscu. Amator
mocnego piwa, stał się namiętnym wielbicielem whisky.
Po kolejnych dwóch latach ojciec zmusił
go do ponownej zmiany miejsca pracy. Zaczął pracować jako murarz
w firmie budowlanej. Z tygodniowych zarobków nic prawie nie
odda- " wał na utrzymanie domowe. Wracając w nocy do domu,
wręczał matce szylinga. Było to wszystko, co pozostało z
tygodniowej pensji. Wtedy pytał zazwyczaj:- Mamo, wystarczy ci
to?- Niech ci Bóg przebaczy, Matt. Czy tak się traktuje własną
matkę?
Naturalnie nie brakowało mu kompanów,
którzy razem z nim przepijali pieniądze w licznych knajpach
Dublina.
Często sprzedawał buty, aby kupić
whisky. Nie mając zaś więcej pieniędzy do przepicia, brał w
gospodzie na kredyt.
Ze starego nawyku uczestniczył w
niedzielnym nabożeństwie. Było to uczestnictwo symboliczne - nie
przystępował do Komunii. Wychodząc do pracy wykonywał znak
krzyża. Dorywczo odmawiał "Zdrowaś Maryjo..." W okresie swego
duchowego kryzysu pozostał wierny Bogu.
Mateusz miał już 28 lat. Pewnej soboty
1884 roku czekał na rogu ulicy na powracających z pracy kolegów.
Z pewnością zabiorą go ze sobą do knajpy i postawią kolejkę na
ugaszenie strasznego pragnienia. Przyjaciele pozdrowili go,
jednak, ku jego ogromnemu rozczarowaniu, żaden nie zapytał, czy
nie poszedłby z nimi do gospody. Wiedzieli, że nie ma pieniędzy,
więc zaproszenie wydało im się zbyt kosztowne. To niekoleżeńskie
zachowanie okazało się dla Mateusza prawdziwym wstrząsem.
Zgnębiony wrócił do domu. Nic się nie odzywał. Matka powitała go
zdumiona: - Wracasz tak wcześnie i do tego trzeźwy!
Matt przytaknął milcząco, a po obiedzie
powiedział do niej nieoczekiwanie:- Pójdę teraz do księdza
złożyć ślubowanie abstynencji. Uśmiechnęła się niedowierzająco:-
Idź w imię Boże, ale ślubowanie trzeźwości złóż wtedy, gdy
jesteś gotowy je wypełnić!
Matt udał się do kościoła Św. Krzyża,
tam odszukał księdza, aby się u niego wyspowiadać po raz
pierwszy od trzech lat. Po spowiedzi złożył ślubowanie
całkowitego unikania alkoholu w ciągu następnych trzech
miesięcy. Nazajutrz, w niedzielę przyjął Komunię św.
Dotrzymanie przyrzeczenia abstynencji
okazało się niesłychanie trudne. Pragnienie dręczyło go
niewypowiedzianie. Powiedział do matki:- Nie zostanę
abstynentem, jak tylko miną trzy miesiące, zacznę pić z
powrotem.
Ona jednak doradzała mu przedłużenie
ślubowania na dłuższy czas.
Po trzymiesięcznym okresie próby...
przedłużył przyrzeczenie na dalsze trzy miesiące, potem na rok,
a z końcem roku przyrzekł nie pić alkoholu do końca swego życia.
Krótko po swym nawróceniu przechodził
koło gospody. Nagle poczuł nieprzepartą pokusę złamania
przyrzeczenia trzeźwości. Trzy razy odchodził od drzwi i wracał
sięgając do pieniędzy, które miał przy sobie. W końcu wszedł do
środka. Nie spotkał tam nikogo znajomego. Personel obsługujący
również nie był mu znany. Nikt nie zapytał go o życzenie, choć
długo czekał. Ta zwłoka miała się stać jego ratunkiem.
Zastanowił się nad swym zobowiązaniem abstynencji. Podjął
decyzję. Postanowił nigdy nie nosić przy sobie pieniędzy, aby
nie narażać się na podobnie ciężką pokusę...
41 lat wytrwał ten dawny alkoholik przy
swoim przyrzeczeniu. Opuszczał kolejkę, która wypadała na niego
przy wspólnym przepijaniu z flaszki. Wiedział, jak każdy pijący,
któremu udało się wyzwolić z nałogu, że każde najmniejsze
ustępstwo na nowo roznieci dawne skłonności. W późniejszych
latach w rozmowie z pewnym człowiekiem zrobił wiele mówiącą
uwagę: - W młodości, z powodu nałogu, niewiele sobie robiłem z
religii i to złamało prawie serce mojej matki.
Jak wszyscy ludzie pokorni, wielkiego
formatu Mateusz Talbot usiłował ukryć swoje życie duchowe przed
ciekawością otoczenia. Mimo to dysponujemy kluczem, który
otwiera drzwi do jego wnętrza. Jest to zbiór licznych książek
religijnych i broszur, które umożliwiają wgląd w jego duchowy
rozwój. Na pierwszym miejscu stoi Biblia, którą posiadał w wielu
wydaniach. Swemu koledze z pracy wyznał, że często prosi Ducha
Św. o światło dla lepszego rozumienia Słowa Bożego. W Starym
Testamencie szczególnie kochał psalm "Miserere" i psalmy
pokutne. W Nowym podkreślił sobie błogosławieństwa Chrystusa z
kazania na górze. Obyczajem codziennego czytania Biblii
wyprzedził swoje czasy o pół wieku.
W jego bibliotece znalazło się 90 (!)
religijnych książek. Dla robotnika, który w krótkim okresie
zdobył zaledwie podstawowe wiadomości, była to zdumiewająco duża
liczba. Jego zbiór gromadził m.in. dzieła teologiczne kardynała
Newmana, Św. Franciszka Salezego. Duch Św. udzielił mu
szczególnego daru rozumienia trudnych problemów religijnych
stosownie do słów Chrystusa: "Wysławiam Cię, Ojcze, że zakryłeś
te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś się
prostaczkom" (Mt 11,25).
W bibliotece Matta znajdowało się
również 30 życiorysów świętych. To był świat, w którym
najchętniej przebywał. Wzór świętych był ulubionym tematem jego
rozmów. Swoim życiem zaświadczył jak ważną jest zasada: Dna
poprawę nigdy nie jest za późno. Nawet po 16 latach alkoholizmu
nie było za późno na nawrócenie się i rozpoczęcie nowego życia z
Bogiem.
Matt Talbot nigdy nie opuszczał
Dublina. Mieszkał razem z rodzicami. Prosty pokój, z oknami na
główną ulicę, został zachowany do dziś.
W 1932 roku mieszkanie Talbota
odwiedził biskup Paryża, kard. Verdier. Świadomość, że znajduje
się w miejscu, w którym ten wielki człowiek prowadził z Bogiem
intymny dialog przez tyle lat, poruszyła kardynała tak bardzo,
że uklęknął i modląc się, ucałował uświęconą ziemię.
źródło:
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/na-dobranoc-i-dzien-dobry/art,271,na-dobranoc-i-dzien-dobry-j-16-12-15.html