Homilia ks. dr Janusza Ziarko duszpasterza trzeźwości dekanatu gostyńskiego wygłoszona w trakcie Mszy o beatyfikację Sługi Bożego Mateusza Talbota podczas V Spotkań z Mateuszem Talbotem

 

Świat, w którym żyjemy jest dziwny. Czasem a nawet często zupełnie nie jest zrozumiały.

Ludzie, także i my tu obecni, wciąż biegają za czymś, czego nawet nie potrafią nazwać, albo też nazywają jakimś określeniem, które – jak się potem okazuje – zupełnie nie jest tą samą rzeczywistością. I tak się to wszystko toczy i toczy, człowiek w tym wszystkim marnieje, trafi Boga, traci ludzi, traci siebie… Pojawiają się problemy, nałogi, tragedie i wszechogarniająca pustka i załamanie i rozpacz…

 Gromadzimy się dzisiaj, by szukać jakiejś podpowiedzi do tego, co zrobić by wyjść na prostą, by odnaleźć jakiś większy sens, by przezwyciężyć słabość. Szukamy tego – patrząc na życie Matta Talbota, o którym wielu powie, że w jego życiu nie wydarzyło się nic szczególnego. Ot zwyczajny irlandzki robotnik, nie ukończył żadnej szkoły, kariery nie zrobił, majątku nie zgromadził, a i popularny nie był. Żaden z Niego celebryta. Żaden skandalista. Zwykły ktoś. Mało tego – umierał w całej potędze biedy, smutny i samotny, gdzieś tam pośród totalnej tragedii, jaka rozgrywała się na ulicach Dublina.

 Nie brzmi to najlepiej. I dobrze, bo tak nie powinno brzmieć. Jak w wielu historiach, także i w tej Pan Bóg zawarł przekaz pokazujący życie od zupełnie innej strony. Bogactwo życia, jego błogosławieństwo i przekleństwo w jednym, mądrość i głupotę, słabość i moc, dobro i zło, piękno i brzydotę. Oto odchodzi człowiek dla nikogo nieznany i nikomu też niepotrzebny do szczęścia. A jednak pół roku po jego śmierci – staje się znany, jego biografia błyskawicznie dociera do ludzi; później Kościół katolicki zaczyna badać jego życie, by ustalić czy istnieją podstawy do wszczęcia procesu beatyfikacyjnego; później przyznano mu tytuł <<sługi Bożego>>, uznając, że jest on tym, którego cnoty warte są naśladowania.

 Co zrobił ten mały, wielki Człowiek? Skoro w jego życiu nie wydarzyło się nic szczególnego, to co sprawiło, że był kimś szczególnym dla otaczających go ludzi, jak i dla nas. Odpowiedź jest bardzo prosta: w swoim życiu, trudnym, bolesnym i tragicznym odnalazł Boga, który przez niego właśnie pokazuje wszystkim, jak można nie przegrać życia, choć wszystko na to wskazuje. Bóg, który go poprowadził ukazuje cudowny sposób na zwycięstwo, a tym sposobem jest modlitwa o łaskę Pana, prośba o jego obecność i błaganie o dar błogosławieństwa, by wytrwać po tej lepszej stronie.

 Czasy, w których przyszło żyć Mattowi, były czasami ciemności. Głód, panujący w Irlandii w latach czterdziestych XIX wieku, wygnał ze wsi wielu jej mieszkańców, którzy przybyli do miast w poszukiwaniu pracy i chleba. Dublin roił się od ludzi bez pracy i pieniędzy. Ludzie nie mieli przyszłości, brakowało nadziei. Nawet ci, którzy mieli pracę nie mogli utrzymać rodziny. Wiele rodzin żyło na skraju nędzy, gdyż – jak i u naszego bohatera – większość zarobków była przepijana. Z różnych racji zapewne, jak to było, jest i pewnie niestety będzie dalej.

 Wiele lat picia, koledzy od pijaństwa, którzy zawiedli; utrata pracy i dotarcie do tzw. dna w połączeniu z Bożą łaską sprawiły przemianę i podjęcie decyzji o trzeźwości. Potem tylko wielka walka o wytrwanie, pragnienie Boga jako lek, Eucharystia jako Centrum życia i Słońce na nowej drodze i Miłość zwycięża. Jezus, Maryja i towarzystwo Świętych Patronów pozwoliły Mateuszowi nabrać nowych upodobań – do samotności, modlitwy, przebywania w obecności Boga. Nie było to łatwe i Matt jeszcze wiele musiał wycierpieć. I wiele się nauczyć. Najcenniejsze było to, że Jezus cierpiał i umierał za niego na krzyżu.

 Cierpiał, szukał, uczył się Boga tak samo jak uczył się życia. Pościł, modlił się bardzo dużo i wspierał tych, którzy potrzebowali wsparcia, tak jakby chciał nadrobić stracony czas i możliwości, których wcześniej nie wykorzystywał.

 Mateusz Talbot zawierzył Bogu do końca. Odnalazł sens, porzucił nałogi i słabości, odkrył jak wielkie bogactwo tkwi w człowieku, który zaufa Bogu. Wytrwał w trzeźwości, przez czterdzieści jeden lat i w cichy, nie narzucający się sposób wnosił światło w otaczającą go ciemność. Dziś może być wzorem i orędownikiem nie tylko dla tych, którzy zmagają się z nałogiem, ale dla wszystkich, którzy poszukują siły wiary, miłości i nadziei, czyli siły chrześcijaństwa. 

Dziś wielu mówi o tym, że pragniemy nowej wiosny, wiosny ducha i serca, nowej ewangelizacji, jakiejś cudnej przemiany. A mówią tak, ponieważ dla innych ludzi – ten tzw. nasz świat – jak powiedziałem na początku – zagubił sens życia i sens wierzenia. Dlatego obecnie wielu młodych i starych powtarza, że życie nie ma sensu, że nie ma radości, że jest tylko wegetacja, nudne codzienne trwanie i powtarzanie schematów, nie przynoszących zadowolenia.

 I właśnie dla tak myślących mamy dziś przesłanie Mateusza Talbota. Jeżeli umarłeś dla radości, miłości czy też szczęścia. Jeżeli nie potrafisz już wierzyć w dobro innych ludzi. Jeżeli nie wierzysz już w siebie. Jeżeli twoje słabości i nałogi powaliły cię na ziemię. Jeżeli nie uśmiechasz się do swojej codzienności.

 Zrób to! Oczyść się i odrzuć wszystko, co smutne! To co złe, grzeszne, brzydkie, zatrute i ponure! Obudź się z nocy i ciemności swojego zniechęcenia. Powstań i żyj! Bo Jezus dla Ciebie zmartwychwstał, kocha Cię i z pewnością otwiera gdzieś dla Ciebie czyjeś serce, które sprawi, że w tej życzliwości i z jego pomocą znowu będziesz żyć pięknie i radośnie.

 

"Przede wszystkim muszę wziąć pod uwagę interes duszy"
Czcigodny Sługa Boży Mateusz Talbot