Świat, w którym żyjemy jest dziwny. Czasem
a nawet często zupełnie nie jest zrozumiały.
Ludzie, także i my tu obecni, wciąż
biegają za czymś, czego nawet nie potrafią nazwać, albo też
nazywają jakimś określeniem, które – jak się potem okazuje –
zupełnie nie jest tą samą rzeczywistością. I tak się to wszystko
toczy i toczy, człowiek w tym wszystkim marnieje, trafi Boga,
traci ludzi, traci siebie… Pojawiają się problemy, nałogi,
tragedie i wszechogarniająca pustka i załamanie i rozpacz…
Gromadzimy się dzisiaj, by szukać jakiejś
podpowiedzi do tego, co zrobić by wyjść na prostą, by odnaleźć
jakiś większy sens, by przezwyciężyć słabość. Szukamy tego –
patrząc na życie Matta Talbota, o którym wielu powie, że w jego
życiu nie wydarzyło się nic szczególnego. Ot zwyczajny irlandzki
robotnik, nie ukończył żadnej szkoły, kariery nie zrobił,
majątku nie zgromadził, a i popularny nie był. Żaden z Niego
celebryta. Żaden skandalista. Zwykły ktoś. Mało tego – umierał w
całej potędze biedy, smutny i samotny, gdzieś tam pośród
totalnej tragedii, jaka rozgrywała się na ulicach Dublina.
Nie brzmi to najlepiej. I dobrze, bo tak
nie powinno brzmieć. Jak w wielu historiach, także i w tej Pan
Bóg zawarł przekaz pokazujący życie od zupełnie innej strony.
Bogactwo życia, jego błogosławieństwo i przekleństwo w jednym,
mądrość i głupotę, słabość i moc, dobro i zło, piękno i
brzydotę. Oto odchodzi człowiek dla nikogo nieznany i nikomu też
niepotrzebny do szczęścia. A jednak pół roku po jego śmierci –
staje się znany, jego biografia błyskawicznie dociera do ludzi;
później Kościół katolicki zaczyna badać jego życie, by ustalić
czy istnieją podstawy do wszczęcia procesu beatyfikacyjnego;
później przyznano mu tytuł <<sługi Bożego>>, uznając, że jest on
tym, którego cnoty warte są naśladowania.
Co zrobił ten mały, wielki Człowiek?
Skoro w jego życiu nie wydarzyło się nic szczególnego, to co
sprawiło, że był kimś szczególnym dla otaczających go ludzi, jak
i dla nas. Odpowiedź jest bardzo prosta: w swoim życiu, trudnym,
bolesnym i tragicznym odnalazł Boga, który przez niego właśnie
pokazuje wszystkim, jak można nie przegrać życia, choć wszystko
na to wskazuje. Bóg, który go poprowadził ukazuje cudowny sposób
na zwycięstwo, a tym sposobem jest modlitwa o łaskę Pana, prośba
o jego obecność i błaganie o dar błogosławieństwa, by wytrwać po
tej lepszej stronie.
Czasy, w których przyszło żyć Mattowi,
były czasami ciemności. Głód, panujący w Irlandii w latach
czterdziestych XIX wieku, wygnał ze wsi wielu jej mieszkańców,
którzy przybyli do miast w poszukiwaniu pracy i chleba. Dublin
roił się od ludzi bez pracy i pieniędzy. Ludzie nie mieli
przyszłości, brakowało nadziei. Nawet ci, którzy mieli pracę nie
mogli utrzymać rodziny. Wiele rodzin żyło na skraju nędzy, gdyż
– jak i u naszego bohatera – większość zarobków była przepijana.
Z różnych racji zapewne, jak to było, jest i pewnie niestety
będzie dalej.
Wiele lat picia, koledzy od pijaństwa,
którzy zawiedli; utrata pracy i dotarcie do tzw. dna w
połączeniu z Bożą łaską sprawiły przemianę i podjęcie decyzji o
trzeźwości. Potem tylko wielka walka o wytrwanie, pragnienie
Boga jako lek, Eucharystia jako Centrum życia i Słońce na nowej
drodze i Miłość zwycięża. Jezus, Maryja i towarzystwo Świętych
Patronów pozwoliły Mateuszowi nabrać nowych upodobań – do
samotności, modlitwy, przebywania w obecności Boga. Nie było to
łatwe i Matt jeszcze wiele musiał wycierpieć. I wiele się
nauczyć. Najcenniejsze było to, że Jezus cierpiał i umierał za
niego na krzyżu.
Cierpiał, szukał, uczył się Boga tak samo
jak uczył się życia. Pościł, modlił się bardzo dużo i wspierał
tych, którzy potrzebowali wsparcia, tak jakby chciał nadrobić
stracony czas i możliwości, których wcześniej nie wykorzystywał.
Mateusz Talbot zawierzył Bogu do końca.
Odnalazł sens, porzucił nałogi i słabości, odkrył jak wielkie
bogactwo tkwi w człowieku, który zaufa Bogu. Wytrwał w
trzeźwości, przez czterdzieści jeden lat i w cichy, nie
narzucający się sposób wnosił światło w otaczającą go ciemność.
Dziś może być wzorem i orędownikiem nie tylko dla tych, którzy
zmagają się z nałogiem, ale dla wszystkich, którzy poszukują
siły wiary, miłości i nadziei, czyli siły chrześcijaństwa.
Dziś wielu mówi o tym, że pragniemy nowej
wiosny, wiosny ducha i serca, nowej ewangelizacji, jakiejś
cudnej przemiany. A mówią tak, ponieważ dla innych ludzi – ten
tzw. nasz świat – jak powiedziałem na początku – zagubił sens
życia i sens wierzenia. Dlatego obecnie wielu młodych i starych
powtarza, że życie nie ma sensu, że nie ma radości, że jest
tylko wegetacja, nudne codzienne trwanie i powtarzanie
schematów, nie przynoszących zadowolenia.
I właśnie dla tak myślących mamy dziś
przesłanie Mateusza Talbota. Jeżeli umarłeś dla radości, miłości
czy też szczęścia. Jeżeli nie potrafisz już wierzyć w dobro
innych ludzi. Jeżeli nie wierzysz już w siebie. Jeżeli twoje
słabości i nałogi powaliły cię na ziemię. Jeżeli nie uśmiechasz
się do swojej codzienności.
Zrób to! Oczyść się i odrzuć wszystko, co
smutne! To co złe, grzeszne, brzydkie, zatrute i ponure! Obudź
się z nocy i ciemności swojego zniechęcenia. Powstań i żyj! Bo
Jezus dla Ciebie zmartwychwstał, kocha Cię i z pewnością otwiera
gdzieś dla Ciebie czyjeś serce, które sprawi, że w tej
życzliwości i z jego pomocą znowu będziesz żyć pięknie i
radośnie.