Tak,
dzisiaj mamy bardzo szczególny dzień. Dokładnie rok temu zdałem
poprawkę z psychologii rozwojowej i osobowości, nie było by w
tym nic zaskakującego gdyby nie fakt że w tedy po raz ostatni
spożywałem alkohol ! Gdyby mi ktoś powiedział rok temu że
wytrzymam przez rok w trzeźwości chyba bym przez godzinę zwijał
się ze śmiechu że komuś do głowy mogła przyjść taka fikcja
literacka. Chciał bym aby ten post miał jakieś przesłanie, a
nie był jedynie autolaurką więc spróbuje to jakoś konstruktywnie
rozwinąć. Kto mnie zna wie jakim człowiekiem byłem. Pić zacząłem
już w wieku 12 lat i w sumie już w tedy zacząłem się regularnie
upijać. Nie ma powodów by kogoś o to winić. Sprawa jest
dziecinnie prosta. Koledzy z gimnazjum nie chcieli mnie
zaakceptować bo byłem mniejszy, słabszy i do tego miałem długie
włosy, więc wybrałem taką a nie inną drogę aby się im
przypodobać. Myślę że nie piłem w tym okresie jakoś szczególnie
dużo, ale cieszyłem się już wtedy opinią mocarza w piciu,
takiego co to wszystko wypije i wszędzie. Nie widziałem problemu
żeby pić na koloniach letnich czy rum albo koniak w szkole na
korytarzu przed lekcją z butelki po coli. Dużo rzeczy robiłem
wtedy na popis budując sobie na przyszłość zgubną ideologię i
zafałszowany obraz siebie. Chyba fundamentem mojej filozofii
było wówczas to że jeśli jest alkohol to trzeba go wypić i nie
można uronić ani jednej kropli. Rodzice nic nie wiedzieli o
moich poczynaniach bo byłem mistrzem kamuflażu. Upijałem się u
kolegi, na dworze, wieczorem gdzieś na boisku szkolnym, albo
bunkrowałem u siebie w pokoju. Anegdotek o moich wyczynach krążą
dziesiątki. Starczy wspomnieć że na zakończenie gimnazjum
wypiłem sam 3/4 wódki i poszedłem na uroczystość gdzie
kompletnie pijany odbierałem z rąk dyrektorki nagrody za udział
w konkursach. Nie był to mój pierwszy wyczyn tego typu w szkole,
kto chodził do mojego gimnazjum doskonale zna historie jak to
organizator dyskoteki i szef ochrony na niej został złapany pod
wpływem alkoholu i dzięki temu zmieniono regulamin szkolny bo
nie przewidywał wcześniej takie sytuacji. Jak się pewnie
domyślacie tą osoba byłem ja we własnej osobie. To był jeden z
dwóch razów kiedy dałem się złapać jako nieletni na piciu.
Prawdziwy kult alkoholu i rozwój mojej ideologii z tym związanej
nastąpił w liceum. Czemu jest tak ważna ta ideologia i tyle o
niej mówię ? Jest to podstawa mojego uzależnienia od alkoholu.
Ja nie piję tylko po to żeby pić i żeby było przyjemnie, ja
piłem po to żeby się upić, coś zmalować, przeżyć przygodę, ale
także dlatego że to był mój styl życia – mój bóg ! Przez lata
stawiałem alkohol na pierwszym miejscu, wszelakie problemy w
domu, szkole czy uczuciowe rozwiązywałem piciem. Bez alkoholu
sobie nie radziłem. Gdy tylko miałem doła szedłem się upić. Moja
terapeutka doskonale rozumiała czym jest ta ideologia, ciężko mi
to teraz opisać bo próbowałem o tym zapomnieć, zresztą porostu
zapomniałem – wyparłem to doświadczenie z pamięci. Ideologia w
każdym razie oznacza to że całe swoje życie podporządkowywałem
piciu, ono było największą przyjemnością, jedynym lekarstwem na
nudę, lęki i stresy. Alkohol sprawiał że byłem kimś, każdy
chciał mi dorównać, być jak ja – pić tyle co ja, wytrzymywać
picie tak jak ja i wogule. To było bardzo przyjemne. Jeśli idzie
o mnie ja chciałem być utracjuszem, chciałem żeby alkohol mnie
zniszczył, chciałem być wielkim niedocenionym artystą jak
Przybyszewski, Stachura, Himilsbach czy Bellon. Jak już
wspomniałem w liceum zaczęło się prawdziwe picie. Na zajęciach
grupy AA na które chodziłem przez kilka miesięcy mieliśmy zrobić
litraż to znaczy obliczyć ile szacunkowo wypiliśmy w ciągu
ostatnich 10 lat. Dla mnie to był akurat cały okres mojej
przygody z alkoholem. Robiłem litraż sumiennie i wyszło że w
ciągu liceum wypiłem – uwaga – blisko 300 butelek wina i
Przyjaciel mówi że nie może pojąć jak to możliwe że przestałem pić – przecież ty ciągle piłeś, gdy tylko chciałem się napić, gdy nie miałem gdzie pić i za co zawsze mogłem przyjść do Ciebie niezależnie która była godzina, a teraz, teraz ty nie pijesz, to cud ! Ja w fakcie że nie piję ewidentnie widzę działanie Boga, mało go było w tym całym moim opisie, ale on jest kluczem w tej historii. Jak już mówiłem uciekałem przed światem, przed sobą, przed swoim krzyżem bo brakowało mi miłości, bo nie umiałem się nasycić. Dzisiaj już wiem że nasycenie daje tylko słowo boże, tylko Bóg, który kocha nas bezgraniczną miłością. Mój alkoholizm jest częścią mojego krzyża, a udział w krzyżu jest zaszczytem, niesienie go razem z Chrystusem. Gdy dowiedziałem się że jestem alkoholikiem powiedziałem w kościele w obliczu księdza, ludzi mi bliskich i Boga że tego nie akceptuje, że nie rozumiem i nie zamierzam przestać pić, że nie umiem, że nie mam odwagi. Była we mnie wielka pycha. Miałem żal do Boga. Chciałem odrzucić swój krzyż, a tym czasem Bóg gdy zobaczył że jest on zbyt ciężki dla mnie, pomógł mi go dźwigać i uwolnił od picia. Pijąc łamałem pierwsze najważniejsze z przykazań – nie będziesz miał bogów cudzych przede mną. Alkoholem był moim bogiem. Jak mówię, przyszedłem kiedyś pijany do kościoła. To było jak splunięcie na Boga, na przykazania, na całą miłość którą mnie obdarza. Pijąc wypierałem się Boga. Robiłem mu na złość ? Uważałem że mój plan na życie jest lepszy od jego planów, że mój obraz świata jest lepszy od świata który ofiarowuje mi Bóg. Byłem pazerny, mało mi było kochających rodziców, wspaniałych przyjaciół – musiałem szukać szczęścia w grzechu. Modliłem się do alkoholu, jemu powierzałem swój los. Dzisiaj czuje się jak św. Paweł, grzesznik który wynurzywszy się z odmętów grzechu zobaczył światło w Chrystusie. Nie jestem lepszym człowiekiem. To że nie piję nie czyni mnie wcale dobrym człowiekiem. Nadal grzeszę, ale wreszcie jestem sobą. Mój spowiednik zawsze pił do moich afektów, do mojego picia, moich wizji świata i siebie i pytał – a gdzie jest Mateusz ? Kim jest naprawdę Mateusz ? Jaki jest ? Nie wiem tego, ale powoli się dowiaduje. Łuski do końca nie opadły z oczu, ale jestem bliżej niż dalej. Przyjaciel dając mi świadectwo powiedział mi wspaniałą rzecz – gdy ja walczyłem z alkoholem, to marzyłem o tym żeby zrzucić te wszystkie maski które przywierałem i przesłaniały mi prawdziwy obraz mnie, chciałem poznać siebie, zobaczyć kim naprawdę jestem, zobaczyć to na trzeźwo i w prawdzie. Troszkę sparafrazowałem jego słowa, ale taki był sens jego wypowiedzi. Dla mnie dzisiaj to motto, motto mojej trzeźwości, sens tego stanu. Poznać prawdę o sobie ! Znaleźć Boga, wierzyć, wierzyć naprawdę. Nie naprawię już tego co zniszczyłem, ale mogę być dla innych świadectwem tego że można wygrać z nałogiem, że można na powrót znaleźć człowieczeństwo. Gdy zachorowałem zacząłem więcej pić. Jak większości z was wiadomo ciężko choruje i jest to specyficzna choroba. Wtedy też uciekłem w alkohol. Mięłam myśli samobójcze, słyszałem głosy i dźwięki. Bałem się tych stanów więc piłem. Im więcej piłem tym gorzej się czułem. Byłą to prawdziwa matnia – błędne koło. Nie wiem jak to przeżyłem. Była to próba samobójcza – mocowanie się z własnym organizmem. Nie jadłem przez ponad tydzień, nie spałem i ciągle piłem. Twarz mi zapuchła, nie mogłem chodzić, przesuwałem się szurając nogami, miałem straszliwe boleści. Umarłem za życia. Piłem wtedy dokładnie 53 dni, a dokładniej przez 53 dni byłem nawalony w trupa. Nie wiem ile litrów alkoholu wtedy wypiłem. Piłem głównie sam. Przepiłem wtedy około 3-4 tysięcy.
Przygoda ta skończyła się dla mnie pobytem w szpitalu w otoczeniu niedoszłych samobójców. Wypisali mnie po trzech miesiącach z diagnozą straszliwej choroby. Wszystko miało być już dobrze. Stan się unormował i miał być to nowy początek. Niestety urlop dziekański na uczelni nie ułatwił mi powrotu do normalności. Brakowało mi zajęcia. Nudziłem się, było mi nadal strasznie smutno i miałem stany depresyjne. Co zrobiłem ? Uciekłem w alkohol. Zacząłem pić tanie wina, których kilka lat wcześniej zabronił mi pić lekarz bo od nich powoli ślepłem. Dziennie wypijałem 10 piw. Kilka razy w tygodniu piłem wódkę. Nie wiem skąd brałem na to pieniądze. Stan mojego zdrowia diametralnie się pogorszył. Na rozmowie kontrolnej u lekarza wyszło że mam nawrót choroby. Lekarz zaproponował mi powtórne leczenie pod jednym warunkiem – że zapisze się na terapię dla alkoholików. Nie miałem wyboru. Od tego zależało moje życie. Zgodziłem się. Już w czasie pierwszego pobytu w szpitalu, kilkakrotnie miałem kłopoty w związku z piciem. Przyjmowałem leki, nie wolno mi było, ale ja nic sobie z tego nie robiłem. Zawsze się przyznawałem, miałem jakieś wyrzuty sumienia. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie wtedy następująca historia. Chodziłem z kolegą z oddziału na piwo, w zasadzie chodziliśmy w kilku. Postanowiłem się przyznać i umówiłem się z tym kolegą że razem się przyznamy. To był czwartek, w piątek kolegi nie było więc przyznałem się sam. Usłyszałem to co zawsze, słowa pełne żalu i troski będące niczym bicie grochem o ścianę. W poniedziałek i wtorek kolega też się nie pokazał. Po trzech dniach gdy lekarz nie uzyskiwał informacji co jest powodem nieobecności chorego wypisywał go. W środę kolega przyszedł. Okazało się że się upił. Zdemolował mieszkanie i zaatakował własną matkę. Jak się okazało codziennie przed szpitalem wypijał ćwiartkę. Był w zasadzie ciągle pijany. Skierowano go do specjalnego ośrodka leczniczego połączonego z odwykiem. Mi się wtedy upiekło, mimo wszystko niczego się nie nauczyłem na tak czytelnym przykładzie. Myślę że teraz rozumiecie dlaczego takie ultimatum postawiła mi moja lekarka ? Moja terapeutka była świetną babką, bardzo ją szanuje, dała mi wiele światła na różne sprawy. Dzięki niej zrozumiałem że jestem uzależniony i ona mnie przymusiła do podejmowania kolejnych prób abstynencji. Twierdziła że tego wymaga leczenie. Ze szpitala chętnie puszczali mnie na terapię. Byłem w pełni usprawiedliwiony. Lekarze i psycholodzy starali się również mi pomóc. Bardzo mnie pilnowali i kontrolowali. Monika zabrała mnie na oddział zamknięty i pokazała ludzi z dziurami w mózgu będącymi skutkami alkoholizmu, ludzi którzy załatwiali się pod siebie i nie mieli żadnego kontaktu z rzeczywistością. Był to naprawdę straszny i zapadający na całe życie w pamięci obraz. Powiedziała mi wtedy też coś bardzo ważnego – wiesz dlaczego wielbłąd jest symbolem AA ? Bo wielbłąd potrafi nie pić przez 24 dni, ty musisz nie pić 24 godziny. Musisz wytrzymać tylko kolejne 24 godziny i to będzie sukces, a potem walka od nowa, ale póki co liczą się najbliższe 24 godziny. Pierwsze abstynencje mi nie wyszły, nie pamiętam ile ich było. Najpierw wytrzymałem kilka dni, potem tydzień potem 18 dni. Zawsze jednak pękałem. Był to okres wyjątkowo bolesny. Ciągle chciało mi się pić, myślałem o tym ciągle, pociłem, trzęsły mi się ręce, zasadniczo miałem wszystkie objawy głodu alkoholowego. To mnie upewniło w tym że jestem uzależniony, widziałem jaki mam problem z odstawieniem alkoholu, że jest to męką. Potem usłyszałem historię księdza który był alkoholikiem i groziło mu odebranie sutanny i wykluczenie ze wspólnoty gdyż był poważnym antyświadectwem życia chrześcijanina. Ten ksiądz przyparty był do muru, w zasadzie nie było wyjścia z tej sytuacji i zaczął się modlić o pomoc do Boga i Bóg go wysłuchał i przestał pić. Ta historia zrobiła na mnie wielkie wrażenie, też zacząłem się modlić i w zasadzie jak było wszyscy wiedzą – jednego dnia piłem, a drugiego się obudziłem i już nie. Wytrzymałem 24 godziny, potem 48, potem miesiąc, pół roku i wreszcie rok. Na AA poznałem ludzi w gorszej sytuacji niż moja, byli oni dla mnie świadectwem. Był to bardzo owocny czas, ale nie umiałem się pogodzić z tym co stanowi podstawę do walki z uzależnieniem – że jestem bezsilny wobec alkoholu. Zrobiłem to co zawsze, uciekłem. Przestałem chodzić na AA i terapie, uznałem że skoro nie piję wszystko jest w porządku. Alkohol nadal mnie kusi, ale wiem że jest dla mnie jedynie śmiercią, że nie daje życia, że nie jest bogiem i że nie chcę aby miał nade mną władzę. Łudzę się że kiedyś będę mógł się napić, często myślę o alkoholu, codziennie mam ochotę żeby się napić ale widzę zło tych moich myśli bo ja chce się upić, chcę po raz kolejny wejść do Sodomy i Gomory, chce być Szawłem a nie Pawłem. Paweł mówi że to najlepszy dowód że wciąż ze mną źle, że nie umiem pić, że nie poprawia mi się. Nie godzę się z tym że już nigdy się nie napije, choć mam tego świadomość. Jestem strasznie krótkowzroczny, rzadko widzę ile alkohol mi zabrał, a na co dzień czuje się upokorzony z powodu że nie piję. Wszyscy w około piją, moi przyjaciele, znajomi. Nie mogę przyjmować krwi Chrystusa w czasie komunii. To mnie upokarza, a nie moja historia. Duma wciąż gdzieś się we mnie gnieździ. Ta chora i wypaczona duma, wynikająca z mojej chorej ideologii. Pociechą jest dla mnie że właśnie upokorzenie jest stanem w którym jesteśmy bliżej Boga, kiedy jego rany są dla nas namacalne. Bóg wyprowadził mnie z doliny ciemności i ukazał mi trzeźwy świat, który wcale nie jest gorszy, ba – jest lepszy od świata widzianego przez okulary alkoholu. Bóg jest mi oparciem w tym trudnym czasie kiedy zmagam się z alkoholem. Mam milion powodów żeby nie pić i jak tak myślę to nie znajduje żadnego logicznego powodu żeby pić. Mam wielką nadzieje że Bóg mnie uchroni od tego grzechu w przyszłości i że pozostanę czysty i że będę mógł być tym świadectwem nowego życia. Przestałem balansować po linie, nie spadam i nie uciekam. Poznaję świat od nowa i ten świat mi się nawet podoba. Chce być jak Matt Talbot. Chcę słyszeć że ludzie są ze mnie dumni, że mam silną wolę i jestem kimś. Ciebie, który to właśnie przeczytałeś proszę o modlitwę w intencji mojej trzeźwości, w intencji wszystkich osób które przewinęły się w tej historii, wszystkich tych których skrzywdziłem i wszystkich tych którzy potrzebują pomocy a także moich przyjaciół którzy mnie wspierają i pilnują abym nie popełnił drugi raz tego samego błędu.