MATT TALBOT
PORTRET CZŁOWIEKA

Adolf Mass


PRZEDMOWA

Matt Talbot     Święci zdarzają się rzadko. Znana w wielu krajach katolickich osoba robotnika MATTA TALBOTA, zmarłego w Dublinie 7 czerwca 1925 r., odznacza się nie tylko wielką skromnością i głęboką pobożnością. Jego imię wiąże się ze szczególnym nawróceniem: od życia pozbawionego sensu, nadziei i całkowitego pogrążenia w alkoholizmie, do życia dla Boga i misji.
     W ostatnich latach zasadniczo zmieniło się podejście do problemu alkoholizmu. Coraz więcej wie się o przyczynach, które często sięgają wczesnego dzieciństwa; alkoholizm został uznany za chorobę ciała i duszy.
     Na przykład "KREUZBUND'', związek niemieckich katolików - abstynentów zajął się szczególnie już chorymi i zagrożonymi alkoholikami, pomagając im według najnowszych zdobyczy wiedzy. Zaleca pracę grupową, aby problemy życiowe, z którymi zagrożony nie radzi sobie samodzielnie, wyjaśniać wspólnie. Pośród członków związku i otoczenia rośnie zrozumienie dla sytuacji alkoholików i zachęta do pracy, która jest możliwa nawet w ciężkich przypadkach. "Kreuzbund" współpracuje ściśle z poradniami organizacji "Caritas" i ośrodkami zdrowia. Przekonuje, że oprócz tego rodzaju pomocy, zagrożony człowiek odnajdzie sens swego istnienia dzięki obopólnej pomocy i nauczy się przełamywania z Bożą pomocą szatańskich okowów nałogu.
     Matt Talbot wybrał drogę nawrócenia do Boga, a potem udoskonalał swoje życie w całkowitej abstynencji, mimo braku zrozumienia ze strony otoczenia. Również dziś mógłby być wzorem dla ludzi zagrożonych i uczyć środowisko lepszego rozumienia chorych nałogowców.

JOSEPH BUCHMANN


TAJEMNICZY ZMARŁY

     Działo się to 7 czerwca 1925, w niedzielę Świętej Trójcy, w Dublinie. Przed południem, pewien starszy człowiek szedł do kościoła dominikańskiego Świętego Zbawiciela na nabożeństwo. Już prawie osiągnął cel. Idąc od placu Parnella skręcił w uliczkę Granby, skąd już tylko paręset metrów do kościoła. Nagle krok siedemdziesięcioletniego starca załamał się; dotknięty atakiem pada na ulicy. Jakaś kobieta biegnie z synem, aby pomóc, unosi mu głowę, aby wlać łyk wody, widzi jednak przed sobą umierającego. "Biedny człowiek, odchodzi do wieczności" - mówi. Matt Talbot, tak bowiem nazywał się nieznajomy, jeszcze raz otworzył oczy, patrząc poważnie na kobietę. Może chciał jej jeszcze coś powiedzieć, ale już nie mógł. Skłonił głowę na bok i zmarł.
     O. Walsh, dominikanin, przybiegł z pobliskiego kościoła, aby warunkowo udzielić rozgrzeszenia. Klęka i odmawia modlitwy za zmarłych. Tymczasem powiadomiono pobliski szpital, który wkrótce przysłał karetkę. Przywieziono zmarłego do kostnicy szpitalnej, gdzie podczas przygotowań ciała do pogrzebu, odkryto ciężki żelazny łańcuch, który Matt Talbot, wzorem wielkich grzeszników, około 10 lat nosił pod ubraniem. Chciano poznać tajemniczą sytuację zmarłego. Odkryto, że nazywa się Matt Talbot. Matt - to skrót od angielskiego Matthew /Mateusz/. Urodził się 2 maja 1856 roku w Dublinie, zaś 5 maja 1856 otrzymał sakrament Chrztu św.

DZIECIŃSTWO W BIEDZIE

     Matt Talbot pochodził z wielodzietnej rodziny, która przez długie lata cierpiała biedę. Bieda ta była częściowo spowodowana niezdrowymi stosunkami politycznymi i społecznymi owych czasów. Kiedy Matt się urodził, właśnie zakończyła się wojna krymska. Dublin, stolica całkowicie wówczas do Anglii należącej Irlandii, drastycznie odczuł skutki tej wojny. Powracająca flota wojenna wyładowywała w miastach garnizonowych, do których i Dublin się zaliczał, tysiące zdemoralizowanych żołnierzy. Koszary głównej kwatery załogi brytyjskiej, z ich licznymi niebezpieczeństwami, stanowiły bezpośrednie sąsiedztwo Matta i jego młodocianych towarzyszy.

RODZICE

     Bieda w rodzinie Talbotów miała jednak jeszcze inne przyczyny. Ojciec, Charles Talbot, robotnik portowy, popadł w alkoholizm. Z wyjątkiem najstarszego syna, podobnego raczej do matki, wszyscy pozostali synowie byli znanymi w dzielnicy pijakami. Pijaństwo prowadziło naturalnie do stałych utarczek, powodowało również postępujące ubożenie rodziny. Zarówno ojciec, jak i synowie, wydawali lwią część swych zarobków na alkohol. Żaden z właścicieli domów nie tolerował długo niespokojnych lokatorów. W ciągu 20 lat małżeństwa rodzina Talbotów przeprowadzała się przeciętnie co drugi rok, łącznie dokonali jedenaście przeprowadzek.
     Matka, Elisabeth, z domu Bagnall, głęboko pobożna kobieta, bardzo cierpiała w takiej sytuacji. Jej niezwyciężona dobroć i cierpliwość były jednak tajemniczą siłą, która stale gromadziła rozpraszających się członków rodziny. Jej niewzruszonemu zaufaniu do Boga i żarliwej modlitwie należy prawdopodobnie przypisać, że syn Matt, jej wieczna zmartwienie, po 16 latach nałogowego pijaństwa jednak z tej drogi zawrócił, a nawet rozpoczął życie po-kutnika. W późniejszych latach schorowana pani Talbot była całkowicie przywiązana do domu. Ci, którzy ją znali, stwierdzali jednogłośnie, że modliła się prawie całymi dniami. Umarła w 1915 roku, w wieku 76 lat.

OKRES SZKOLNY

     W owym czasie niewiele było w Irlandii szkół państwowych, w tych zaś usiłowano często dzieci odsuwać od wiary katolickiej. Ponieważ nie istniał jeszcze obowiązek powszechnego nauczania, wierzący rodzice oddawali swoje dzieci, stosownie do możliwości, do prywatnych szkół katolickich. Szkoły te były przeważnie prowadzone przez chrześcijańskich zakonników. Z uwagi na ciężkie czasy Matt spędził tylko dwa lata w jednej z takich szkół, od czerwca 1864 do czerwca 1865 i od maja 1867 do maja 1868. Nauczył się tu czytania, pisania i podstaw rachowania. Otrzymał jednak równocześnie dobre przygotowanie religijne, umożliwiające przystąpienie do Sakramentu Pokuty, Komunii św. i Bierzmowania.
     Do ósmego roku życia był Matt typowym ulicznikiem, odważnym i skorym do wszelkiej zwady. W okresie szkolnym jego młodociane życie zostało nieco bardziej uporządkowane, ale o tym, że mu jeszcze wiele brakowało, świadczy zapis w dzienniku szkolnym z roku 1867, gdzie został nazwany "wagarowiczem". W każdym razie wówczas nie zauważono jeszcze żadnych oznak jego późniejszej pobożności i pokutniczych inklinacji.

MŁODOCIANY PIJAK

     W wieku 12 lat /1868/ Matt ostatecznie opuścił szkołę. Został najpierw chłopcem na posyłki w piwiarni. Część zarobku otrzymywał w bonach towarowych, które wolno było realizować tylko w barze własnego sklepu, w formie alkoholowych napojów. Tak właśnie, przez brak sumienia pracodawcy, stał się Matt między 12 a 13 rokiem życia ofiarą alkoholowego nałogu. Ojciec usiłował prośbą i groźbą zawrócić go z tej zgubnej drogi, a ponieważ to nie pomagało, sprawił mu wreszcie wielkie lanie. Wszystko na próżno tym bardziej, że sam nie był w tym względzie dobrym przykładem dla syna. Po czterech latach /1872/ ojciec zabrał go z piwiarni i postarał się o pracę gońca w porcie, aby go mieć na oku. Sam był bowiem robotnikiem nabrzeży portowych nad rzeką Liffey. Ale Matt nie poprawił się wcale na nowym miejscu. Początkowo amator mocnego piwa, stał się obecnie namiętnym wielbicielem whisky.
     Po kolejnych dwóch latach /1874/ ojciec zmusił go do ponownej zmiany miejsca pracy. Mając lat 18 zaczął pracować jako murarz w firmie budowlanej i w tym zawodzie pozostał do roku 1892.
     Z tygodniowych zarobków nic prawie nie oddawał na utrzymanie domowe, miał więc dość pieniędzy, aby się oddawać pijaństwu. Wracając w sobotę w nocy do domu, wręczał matce szylinga, było to wszystko, co mu pozostało z tygodniowego zarobku. I wtedy pytał zazwyczaj: "mamo, wystarczy ci to?". A ona odpowiadała: "niech ci Bóg przebaczy, Matt. Czy tak się traktuje własną matkę?".
     Naturalnie nie brakowało mu kompanów, którzy razem z nim przepijali pieniądze w licznych knajpach i oberżach Dublina. Często sprzedawał z nóg buty, aby kupić wódkę. Po pijatyce skradał się skrycie do domu. Nie mając zaś więcej pieniędzy do przepicia, brał w gospodzie napoje alkoholowe na kredyt.

KRYZYS DUCHOWY

     W tym czasie nadal brał udział, ze starego nawyku, w niedzielnym nabożeństwie. Około trzech lat - jak stwierdzono - nie przystępował już do sakramentów św. Ale wychodząc do pracy stale wykonywał jeszcze znak krzyża, a dorywczo odmawiał "Zdrowaś Mario.." W okresie swego duchowego kryzysu pozostał wierny wierze katolickiej. Był też znany jako dobry pracownik. Tańce i karty nie pociągały go, ale pożądaniu alkoholu nie mógł się oprzeć.
     Kto się odważy zapytać, jak Matt stawał w owych latach przed obliczem Pana? 16 lat minęło odkąd popadł w alkoholizm, 16 lat zmartwienia i udręki dla jego matki, która podobnie jak św. Monika, modliła się nieustannie za syna. Być może przeczuła, że dziecko oblane tak wielkimi łzami nie może się zatracić na zawsze.

NAWRÓCENIE

     Matt dożył już 28 lat. I kiedyś znów pił przez wiele dni na umór, do ostatniego pensa. Było to pewnej soboty 1884 roku. Około południa stał właśnie na rogu ulicy ze swym młodszym bratem Filipem czekając na powracających z pracy kolegów. Z pewnością zabiorą go ze sobą do knajpy i zafundują kolejkę na ugaszenie strasznego pragnienia. A przyjaciele pozdrowili go wprawdzie, przechodząc, jednak, ku jego ogromnemu rozczarowaniu, żaden nie zapytał, czy by z nimi nie poszedł do gospody. Wiedzieli, że nie ma już pieniędzy, więc zachęta wydała im się zbyt kosztowna. To niekoleżeńskie zachowanie okazało się dla Matta wstrząsem. Milczący i zgnębiony wrócił do domu. Matka powitała go zdumiona: "wracasz tak wcześnie i do tego trzeźwy!" Matt przytaknął milcząco, a po obiedzie powiedział do niej nieoczekiwanie: "pójdę teraz do księdza złożyć ślubowanie abstynencji". Uśmiechnęła się niedowierzająco i powiedziała: "idź w imię Boże, ale ślubowanie trzeźwości złóż, jeśli jesteś gotowy je wypełnić!" Matt udał się do kościoła św. Krzyża, tam odszukał księdza doktora Keane'a, aby się u niego wyspowiadać po raz pierwszy od trzech lat. Po spowiedzi złożył na jego ręce ślubowanie całkowitego unikania alkoholu w ciągu następnych trzech miesięcy. Nazajutrz w niedzielę przyjął Komunię św.

PRZYRZECZENIE ABSTYNENCJI

     Dotrzymanie przyrzeczenia abstynencji okazało się dla Matta niesłychanie trudne. Pożądanie alkoholu dręczyło go niewypowiedzianie. Kiedyś powiedział do matki: "nie zostanę abstynentem, jak tylko miną trzy miesiące, zacznę pić z powrotem". Ona jednak doradzała mu przedłużenie ślubowania na dłuższy czas. Kiedy minął czas trzymiesięcznej próby, rzeczywiście przedłużył przyrzeczenie na dalsze trzy miesiące, potem na dwanaście miesięcy, a z końcem roku przyrzekł nie pić alkoholu do końca swego życia.
     41 lat wytrwał ten dawny alkoholik przy swoim bohaterskim przyrzeczeniu i to mimo uwodzicielskich sztuczek kolegów z pracy, którzy znów chcieli go skierować ku wódce. Ale Matt, nie mrugnąwszy nawet okiem, opuszczał kolejkę, która wypadała na niego przy wspólnym przepijaniu z flaszki. Wiedział, jak każdy pijący, któremu udało się wyzwolić z nałogu, że każde najmniejsze ustępstwo na nowo roznieci dawne skłonności i niepowściągliwość. Z tego powo-du unikał kropli alkoholu jak ognia piekielnego. W późniejszych latach zdał sobie sprawę z krzywdy wyrządzonej matce. W rozmowie z pewnym człowiekiem zrobił taką wiele mówiącą uwagę: "w młodości, z powodu pociągu do alkoholu, niewiele sobie robiłem z religii i to złamało prawie serce mojej matki".

WALKA

     O siedmiu latach następujących po jego nawróceniu wiemy bardzo mało. W pierwszym okresie musiał jednak z pewnością toczyć ciężkie wewnętrzne walki, aby wobec alkoholu pozostać niezłomnym. O tym, jak bardzo musiał Matt w tym czasie walczyć o dobro, świadczy następujące zdarzenie.
     Krótko po swym nawróceniu przechodził koło gospody. Nagle poczuł nieprzepartą pokusę złamania przyrzeczenia trzeźwości. Trzy razy odchodził i powracał sięgając do pieniędzy, które miał przy sobie. Pożądanie alkoholu wzmagało się i ostatecznie nie mogąc wytrzymać wszedł do gospody. Nie spotkał tam jednak nikogo znajomego. Personel obsługujący również nie był mu znany. Choć czekał długo, nikt nie zapytał go o życzenie. Ta nieoczekiwana zwłoka miała się stać jego ratunkiem. Zastanowił się nad swym zobowiązaniem abstynencji, o którym zapomniał w chwili wielokrotnie spotęgowanego pożądania. Szybko podjął decyzję i pospiesznie opuścił gospodę. A potem odszukał najbliższy kościół i modlił się w nim aż do zamknięcia. Od tej godziny postanowił nigdy nie nosić przy sobie pieniędzy, aby nie narażać się na podobnie ciężką pokusę.

NOWE ZWYCIĘSTWO

     Skoro wyrwał się z alkoholizmu, postanowił po pewnym czasie zrezygnować z palenia. Zewnętrznym bodźcem do tego było następujące zdarzenie. Pewnego dnia Matt kupił sobie nową fajkę i małą paczkę tytoniu. Zaledwie schował to do kieszeni spotkał kolegę, który nie mając przy sobie tytoniu poprosił Matta o użyczenie porcji do napełnienia fajki. Wówczas Matt wyjął z kieszeni nową fajkę oraz paczuszkę tytoniu i podarował je przyjacielowi. Od tej chwili zdecydował się nie palić. Udał się do swego spowiednika i złożył odpowiednie zobowiązanie. Podobnie jak rezygnacja z alkoholu, to przyrzeczenie było dla niego bardzo trudne, ponieważ był namiętnym palaczem. Nie chciał jednak być skrępowany więzami żadnej słabości, znalazł więc siłę, aby zerwać i ten ostatni łańcuch.

POKUTNIK

     Wielkim zgorszeniem było w oczach Matta Talbota zmarnowanie 16 lat życia przez nałóg pijaństwa. Dlatego rozpoczął surowe życie pokutnika dla zadośćuczynienia przeszłości. Wzorem wielkich pokutników wczesnego chrześcijaństwa pościł często, długo i surowo. W niedzielę np. jadł nieco dopiero około drugiej po południu, po powrocie z kościoła. Chociaż jako murarz, a potem robotnik budowlany i transportowy, wykonywał codziennie 10-godzinną, ciężką pracę fizyczną, pozwalał sobie tylko na trzy godziny snu, od 11 wieczorem do 2 rano. Ważniejsze jednak, że przykazania miłości Boga i bliźniego traktował bardzo poważnie, na co można znaleźć wiele przykładów w jego życiu.

KIM BYŁ MATT TALBOT?

     Nim przedstawimy dalszy bieg życia Matta Talbota, należy coś powiedzieć o jego powierzchowności i charakterze. Wielka szkoda, że nie istnieje żadna jego fotografia. Zdani jesteśmy jedynie na opisy tych, którzy go znali osobiście. Podobnie jak ojciec, Matt był niski i szczupły, a mimo to wytrwały i pełen energii. Miał wysokie czoło, duże oczy i wydatne skronie. Z upływem czasu wyraz jego twarzy stawał się coraz bardziej uduchowiony. W rozmowach czuło się zawsze, że najchętniej rozmyślał i mówił o problemach religijnych.
     Jego obejście było proste i naturalne. Z głębi duszy nienawidził kłamstwa i wykrętów. Nieudawana uprzejmość pozwalała mu widzieć w każdym człowieku brata w Chrystusie. Prawdziwa miłość bliźniego charakteryzowała jego całe życie. Objawiało się. to także w powściągliwości wobec kobiet. Kto go znał, wiedział o tym. Nigdy nie przekraczał przez siebie wyznaczonej granicy w tej dziedzinie. Wobec problemów życia zachował zdrową postawę. Nie prowadził dwuznacznych, prowokujących rozmów - nawet w młodości, kiedy często bywał pijany.
     Jego pogodne usposobienie i poczucie humoru były cechami prawdziwie irlandzkimi. Jak potwierdza jego siostra, był zawsze w dobrym humorze, nie psuł też nigdy zabawy. Chętnie przysłuchiwał się wesołym historiom, a z dobrego żartu śmiał się serdecznie. Nawet jako surowy pokutnik zachował wesołe usposobienie.
     Matt miał dziecięce serce. Dlatego pociągały go dzieci. Jak Chrystus, gromadził je zawsze wokół siebie, składał im ręce i uczył modlitwy. Najchętniej opowiadał o świętych, których życie znał najlepiej .
     Kiedy Matt Talbot był młodocianym lekkoduchem, matka chciałaby, żeby się ożenił. Spodziewała się, że wobec obowiązków ojca rodziny wykazałby więcej powagi i poczucia odpowiedzialności. Matt nie chciał jednak słyszeć o małżeństwie i zawsze żartobliwie opowiadał matce: mamo, ty jesteś jedyną kobietą jakiej sobie życzę.
     Kiedy był starszy i dojrzalszy zdarzyła mu się okazja poślubienia pobożnej i dzielnej katolickiej dziewczyny. Natychmiast rozpoczął nowennę, aby wyraźnie poznać wolę Boga w tym decydującym problemie życiowym. Mocując się z Bogiem w modlitwie nabrał przekonania, że zgodnie z wolą Bożą powinien samotnie przejść drogę swego życia. W tym postanowieniu wytrwał przez całe życie. Zrezygnował z małżeństwa, aby się bardziej ofiarować Chrystusowi.

NIEZAWODNY ROBOTNIK

     Jaki był stosunek Matta Talbota do pracy? Miał on wzorowe pojęcie wykonywania zawodu. Był świadomy, że prawdziwie chrześcijańska postawa powinna się urzeczywistniać przede wszystkim w życiu zawodowym, i że trzeba ją potwierdzić na codzień. Przedstawiał sobą ideał absolutnie niezawodnego pracownika, który zawsze jako jeden z pierwszych przychodził na miejsce pracy. Z oddaniem wykonywał swoje obowiązki i czuł się współodpowiedzialny za losy przedsiębiorstwa.
     Kiedy jeszcze był murarzem, musiał codziennie o szóstej rozpoczynać pracę. Przed pracą szedł na godzinę piątą do kościoła na nabożeństwo. W 1892 roku Msza św. została przeniesiona z godziny piątej na 6.15. Na skutek tej zmiany nie mógł już brać udziału w nabożeństwie przed rozpoczęciem pracy. Zdecydowanie zrezygnował z dotychczasowego zawodu murarza i przeniósł się do wielkiej firmy handlu drzewem T. i C. Martin, gdzie miał przychodzić do pracy na ósma. Mógł więc dalej chodzić codziennie rano na Mszę św.
     Swojej nowej firmie Matt Talbot był wierny 33 lata, od 1892 r. do śmierci tj. 1925. W tym czasie wykonywał najróżniejsze zadania w bardzo rozległym przedsiębiorstwie. W pierwszych latach przede wszystkim pomagał nad rzeką Liffey przy rozładowywaniu przybywających zza granicy statków. Później bywał częściej zatrudniany w tartaku. W ciągu ostatnich ośmiu lat przed śmiercią pracował na wielkim placu magazynowania drzewa, nazwanym Castle Forbes. Przedsiębiorstwo T.i C.Martin istnieje dotychczas, prowadzone przez synów i kuzynów Martinów.

APOSTOŁ MIŁOSIERDZIA I MISJI

     Ten zwięzły życiorys byłby niepełny, gdyby nie została wspomniana szczególna pasja Matta Talbota. Matt wydawał tygodniowo bardzo skromną sumę na utrzymanie, czynsz, ogrzewanie i światło, jak również tygodniową składkę do kasy pogrzebowej. Całą resztę ciężko zarobionego wynagrodzenia wydawał na cele dobroczynne. Szczególnie hojny był dla misji w Chinach. Na ten cel przekazał trzykrotnie w ciągu swego życia sumę 600 marek, jako stypendium na utrzymanie jednego kleryka.

CZŁOWIEK MODLITWY

     Matt Talbot był człowiekiem modlitwy. Po swym nawróceniu pogrążył się w modlitwie jak człowiek, który uciekając z płonącego lasu skacze do wody. Specjalnie kochał modlitwę kontemplacyjną, ale również chętnie śpiewał pięknie brzmiącym głosem hymny i pieśni kościelne. Aby się bez przeszkód oddawać różnym ćwiczeniom duchowym, wstawał przeważnie o drugiej w nocy. O piątej godzinie brał udział we Mszy św. i regularnie przyjmował przy tym Komunię św., co w tamtych czasach było niezwykłe. W kościele, przy modlitwie, zawsze klęczał wyprostowany, bez oparcia. Stale był świadomy obecności Bożej.
     Jako rdzenny Irlandczyk był gorącym czcicielem Matki Bożej. Codziennie odmawiał różaniec, jak to się działo w jego rodzinie w czasach dzieciństwa. O sensacje dnia martwił się niewiele.

KLUCZ DO WNĘTRZA

     Jak wszyscy pokorni i głębocy ludzie, usiłował Matt ukryć swoje życie duchowe przed ciekawością otoczenia. Mimo to dysponujemy kluczem, który może uchylić drzwi do jego wnętrza. Jest to zbiór Jego licznych książek religijnych i broszur, które umożliwiają właściwy pogląd na jego duchowy rozwój. Dzięki starannym poszukiwaniom wiemy dziś prawie dokładnie, jakie książki religijne Matt przeczytał w ciągu 40 lat swego pokutniczego życia.
     Na pierwszym miejscu stoi Pismo św. Starego i Nowego Testamentu, które posiadał w wielu wydaniach. Swemu koledze wyznał kiedyś, że często prosi Ducha Świętego o światło dla lepszego rozumienia Słowa Bożego. Jest charakterystyczne dla jego pokutniczego usposobienia, że szczególnie kochał w Starym Testamencie psalm "Miserere" (Ps 51) i psalmy pokutne. W Nowym przede wszystkim podkreślił sobie specjalnie napomnienia Jezusa o poście i modlitwie, jak również przykazania Chrystusa z kazania na górze. Swoim obyczajem codziennego czytania Pisma Świętego wyprzedził swoje czasy o więcej niż pół wieku.
     W jego bibliotece znalazło się dziewięćdziesiąt religijnych książek i mniejszych rozpraw. Dla robotnika, który w krótkim okresie szkolnym zdobył zaledwie podstawowe wiadomości, była to zdumiewająco duża liczba. Jego zbiór gromadził liczne książki z zakresu wiary katolickiej, życia duchownego i modlitwy. Wieczorami chętnie studiował dzieła teologiczne, np. kardynała Newmana lub św. Franciszka Salezego.
     Oprócz własnych książek, czytał jeszcze inne pisma religijne, które bieżąco pożyczał prywatnie i z różnych bibliotek. Pośród nich były "Wyznania" św. Augustyna. Duch Święty udzielił mu szczególnego daru rozumienia trudnych problemów religijnych stosownie do słów Chrystusa: "Wysławiam Cię, Ojcze, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi objawiłeś je prostaczkom." /Mat. 11,25/.

PRZYJACIEL ŚWIĘTYCH

     W bibliotece Matta Talbota było również 30 życiorysów świętych. To był świat, w którym najchętniej przebywał. Dlatego też wzór świętych był ulubionym tematem jego rozmów. Przede wszystkim opowiadał o świętych dzieciom, szczególnie o obu świętych Teresach. Specjalnie interesowali go ci święci, którzy - podobnie jak on - grzeszyli w młodości, np. Małgorzata z Kortony, czy Maria z Egiptu.
     Życie Matta Talbota świadczy jak ważną jest zasada: "na poprawę nigdy nie jest za późno". Nawet po 16 latach alkoholizmu nie było za późno na nawrócenie się i rozpoczęcie nowego życia z Bogiem. Jakaż to pocieszająca nowina dla niejednego mocującego się człowieka naszych czasów, który latami na próżno usiłuje zerwać więzy nałogu. Życie Matta Talbota świadczy i woła także do niego: zawróć, nie lękaj się, łaska Boska cię umocni. Powtarzaj za św. Augustynem - ci tego dokonali, dlaczego ja nie miałbym dokonać tego również?
     Matt Talbot nigdy nie opuszczał Dublina. Mieszkał razem z rodzicami, a po śmierci ojca, z matką przy Upper Rutland 18, początkowo na parterze, a potem na drugim piętrze. Prosty pokój, z oknami na główną ulicę, został zachowany do dziś. W 1932 roku mieszkanie Talbota odwiedził arcybiskup Paryża, kard. Verdier, z okazji 31 Kongresu Eucharystycznego, który odbywał się w Dublinie. Świadomość, że znajduje się w miejscu, w którym pokutnik prowadził z Jezusem intymny dialog przez tyle lat, poruszyła kardynała tak bardzo, że uklęknął i modląc się ucałował uświęconą ziemię.

USZLACHETNIONY CHOROBA

     Ostatni i najtrudniejszy odcinek jego drogi krzyżowej był dopiero przed nim: dwa lata choroby i bezczynności. W 1923 roku po raz pierwszy zaczął skarżyć się na zdrowie. Przeprowadzone badania szpitalne wykazały chorobę serca, a co za tym idzie potrzebę spokoju i opieki.
     Nim poszedł do szpitala, musiał, zdjąć łańcuchy pokutne. Siostry zapewniają bowiem, że ich nie nosił jak długo był pod ich opieką. Po wyjściu założył je z powrotem, a odkryto je po jego śmierci, jak wspomniano na początku.
     W kwietniu 1925 roku sądził, że może już podjąć pracę. W rzeczywistości był jednak bardzo chory. Komuś znajomemu wyznał, że bezczynność jest dla niego nie do zniesienia. 17 kwietnia rozpoczął pracę. Aby go oszczędzić, przydano mu dwóch pomocników.
     Po długiej i ciężkiej chorobie Matt zdał sobie sprawę, że musi się w każdej chwili liczyć z nagłą śmiercią. Jako wierny sługa gotów był podążyć za wołaniem Pana: "Nikt mnie nie zatrzyma, kiedy Pan mnie wezwie" - powiedział kiedyś do kogoś z odwiedzających.

U KRESU

     Jakże prędko słowa te miały się spełnić. 7 czerwca Matt miał odejść do Pana. Rankiem wziął udział we Mszy św. parafialnego stowarzyszenia robotników. Wszyscy powstali - opowiada ktoś z obecnych - aby na zakończenie odśpiewać hymn na cześć Matki Bożej. Kiedy śpiew ustał i wszyscy uklękli, Matt Talbot stał, jakby nie widząc świata wokół siebie. Wreszcie kolega pociągnął go za ramię i przywołał do rzeczywistości. Po nabożeństwie wrócił do domu, aby nieco odpocząć, Choć tego dnia był szczególnie słaby, przezwyciężył się, aby po pół godzinie wziąć udział w ofierze Mszy św. w kościele Zbawiciela. Ale jego czas się dokonał. Niedaleko kościoła nagły atak położył kres jego ziemskiemu życiu.

ROSNĄCA CZEŚĆ

     Matt Talbot, wielki czciciel Eucharystii, został pochowany w dniu Bożego Ciała 1925 roku w prostym grobie na dublińskim cmentarzu Glasnevin w brązowym habicie członka Trzeciego Zakonu św. Franciszka ze swoimi pokutnymi łańcuchami. Już w 1926 roku ukazała się o nim mała broszura napisana przez sir Joseph'a Glynn'a. Zainteresowanie tym życiorysem było tak wielkie, że nakład 10 tysięcy. egzemplarzy sprzedano w ciągu 4 dni. W rok później dokonano tłumaczeń na 12 języków, a wydanie angielskie osiągnęło nakład 100 000 egzemplarzy. Ten sam autor wydał w 1928 roku większy życiorys.
     W listopadzie 1931 roku ówczesny arcybiskup Dublina, Byrne, otworzył tzw. proces informacyjny trwający do 1937 r. W tym czasie zebrano wszystkie dane, ważne dla późniejszego ogłoszenia beatyfikacji i kanonizacji. 28 zaproszonych świadków pod przysięgą składało swoje zeznania. Drugi proces, tzw. apostolski, trwał w Dublinie od 1948 do 1952 r. z udziałem 40 świadków.
     29 czerwca 1952 r. miała miejsce uroczystość podniesienia szczątków Sługi Bożego. W obecności wysokich osobistości, ziemskie szczątki Matta Talbota zostały złożone w specjalnej trumnie i pochowane na tym samym cmentarzu. Grób ten jest stale miejscem pielgrzymek.
     Zasadniczym dziełem na interesujący nas temat jest "Matt Talbot and his times" /Matt Talbot i jego czasy/ Mary Purcell. Autorka dysponowała cytatami obu kościelnych procesów, a więc czerpała wiadomości z najlepszych źródeł. Pierwsze wydanie tej źródłowej biografii ukazało się w 1954 r., trzecie - w 1964 r.
     Czy można oczekiwać rychłej beatyfikacji i kanonizacji Matta Talbota? Odpowiedź nie jest. łatwa. Ale wszyscy możemy modlić się o to, aby lud Boży miał świętego należącego do klasy robotniczej, który przezwyciężył nałóg pijaństwa i stał się przyjacielem Boga.

 

"Przede wszystkim muszę wziąć pod uwagę interes duszy"
Czcigodny Sługa Boży Mateusz Talbot