TAJEMNICZY ZMARŁY
Działo się to 7 czerwca 1925, w
niedzielę Świętej Trójcy, w Dublinie. Przed południem, pewien
starszy człowiek szedł do kościoła dominikańskiego Świętego
Zbawiciela na nabożeństwo. Już prawie osiągnął cel. Idąc od placu
Parnella skręcił w uliczkę Granby, skąd już tylko paręset metrów do
kościoła. Nagle krok siedemdziesięcioletniego starca załamał się;
dotknięty atakiem pada na ulicy. Jakaś kobieta biegnie z synem, aby
pomóc, unosi mu głowę, aby wlać łyk wody, widzi jednak przed sobą
umierającego. "Biedny człowiek, odchodzi do wieczności" - mówi. Matt
Talbot, tak bowiem nazywał się nieznajomy, jeszcze raz otworzył
oczy, patrząc poważnie na kobietę. Może chciał jej jeszcze coś
powiedzieć, ale już nie mógł. Skłonił głowę na bok i zmarł.
O. Walsh, dominikanin, przybiegł z pobliskiego kościoła, aby
warunkowo udzielić rozgrzeszenia. Klęka i odmawia modlitwy za
zmarłych. Tymczasem powiadomiono pobliski szpital, który wkrótce
przysłał karetkę. Przywieziono zmarłego do kostnicy szpitalnej,
gdzie podczas przygotowań ciała do pogrzebu, odkryto ciężki żelazny
łańcuch, który Matt Talbot, wzorem wielkich grzeszników, około 10
lat nosił pod ubraniem. Chciano poznać tajemniczą sytuację zmarłego.
Odkryto, że nazywa się Matt Talbot. Matt - to skrót od angielskiego
Matthew /Mateusz/. Urodził się 2 maja 1856 roku w Dublinie, zaś 5
maja 1856 otrzymał sakrament Chrztu św.
DZIECIŃSTWO W BIEDZIE
Matt Talbot pochodził z wielodzietnej
rodziny, która przez długie lata cierpiała biedę. Bieda ta była
częściowo spowodowana niezdrowymi stosunkami politycznymi i
społecznymi owych czasów. Kiedy Matt się urodził, właśnie zakończyła
się wojna krymska. Dublin, stolica całkowicie wówczas do Anglii
należącej Irlandii, drastycznie odczuł skutki tej wojny. Powracająca
flota wojenna wyładowywała w miastach garnizonowych, do których i
Dublin się zaliczał, tysiące zdemoralizowanych żołnierzy. Koszary
głównej kwatery załogi brytyjskiej, z ich licznymi
niebezpieczeństwami, stanowiły bezpośrednie sąsiedztwo Matta i jego
młodocianych towarzyszy.
RODZICE
Bieda w rodzinie Talbotów miała jednak
jeszcze inne przyczyny. Ojciec, Charles Talbot, robotnik portowy,
popadł w alkoholizm. Z wyjątkiem najstarszego syna, podobnego raczej
do matki, wszyscy pozostali synowie byli znanymi w dzielnicy
pijakami. Pijaństwo prowadziło naturalnie do stałych utarczek,
powodowało również postępujące ubożenie rodziny. Zarówno ojciec, jak
i synowie, wydawali lwią część swych zarobków na alkohol. Żaden z
właścicieli domów nie tolerował długo niespokojnych lokatorów. W
ciągu 20 lat małżeństwa rodzina Talbotów przeprowadzała się
przeciętnie co drugi rok, łącznie dokonali jedenaście przeprowadzek.
Matka, Elisabeth, z domu Bagnall, głęboko pobożna kobieta,
bardzo cierpiała w takiej sytuacji. Jej niezwyciężona dobroć i
cierpliwość były jednak tajemniczą siłą, która stale gromadziła
rozpraszających się członków rodziny. Jej niewzruszonemu zaufaniu do
Boga i żarliwej modlitwie należy prawdopodobnie przypisać, że syn
Matt, jej wieczna zmartwienie, po 16 latach nałogowego pijaństwa
jednak z tej drogi zawrócił, a nawet rozpoczął życie po-kutnika. W
późniejszych latach schorowana pani Talbot była całkowicie
przywiązana do domu. Ci, którzy ją znali, stwierdzali jednogłośnie,
że modliła się prawie całymi dniami. Umarła w 1915 roku, w wieku 76
lat.
OKRES SZKOLNY
W owym czasie niewiele było w Irlandii
szkół państwowych, w tych zaś usiłowano często dzieci odsuwać od
wiary katolickiej. Ponieważ nie istniał jeszcze obowiązek
powszechnego nauczania, wierzący rodzice oddawali swoje dzieci,
stosownie do możliwości, do prywatnych szkół katolickich. Szkoły te
były przeważnie prowadzone przez chrześcijańskich zakonników. Z
uwagi na ciężkie czasy Matt spędził tylko dwa lata w jednej z takich
szkół, od czerwca 1864 do czerwca 1865 i od maja 1867 do maja 1868.
Nauczył się tu czytania, pisania i podstaw rachowania. Otrzymał
jednak równocześnie dobre przygotowanie religijne, umożliwiające
przystąpienie do Sakramentu Pokuty, Komunii św. i Bierzmowania.
Do ósmego roku życia był Matt typowym ulicznikiem, odważnym i
skorym do wszelkiej zwady. W okresie szkolnym jego młodociane życie
zostało nieco bardziej uporządkowane, ale o tym, że mu jeszcze wiele
brakowało, świadczy zapis w dzienniku szkolnym z roku 1867, gdzie
został nazwany "wagarowiczem". W każdym razie wówczas nie zauważono
jeszcze żadnych oznak jego późniejszej pobożności i pokutniczych
inklinacji.
MŁODOCIANY PIJAK
W wieku 12 lat /1868/ Matt ostatecznie
opuścił szkołę. Został najpierw chłopcem na posyłki w piwiarni.
Część zarobku otrzymywał w bonach towarowych, które wolno było
realizować tylko w barze własnego sklepu, w formie alkoholowych
napojów. Tak właśnie, przez brak sumienia pracodawcy, stał się Matt
między 12 a 13 rokiem życia ofiarą alkoholowego nałogu. Ojciec
usiłował prośbą i groźbą zawrócić go z tej zgubnej drogi, a ponieważ
to nie pomagało, sprawił mu wreszcie wielkie lanie. Wszystko na
próżno tym bardziej, że sam nie był w tym względzie dobrym
przykładem dla syna. Po czterech latach /1872/ ojciec zabrał go z
piwiarni i postarał się o pracę gońca w porcie, aby go mieć na oku.
Sam był bowiem robotnikiem nabrzeży portowych nad rzeką Liffey. Ale
Matt nie poprawił się wcale na nowym miejscu. Początkowo amator
mocnego piwa, stał się obecnie namiętnym wielbicielem whisky.
Po kolejnych dwóch latach /1874/ ojciec zmusił go do ponownej
zmiany miejsca pracy. Mając lat 18 zaczął pracować jako murarz w
firmie budowlanej i w tym zawodzie pozostał do roku 1892.
Z tygodniowych zarobków nic prawie nie oddawał na utrzymanie
domowe, miał więc dość pieniędzy, aby się oddawać pijaństwu.
Wracając w sobotę w nocy do domu, wręczał matce szylinga, było to
wszystko, co mu pozostało z tygodniowego zarobku. I wtedy pytał
zazwyczaj: "mamo, wystarczy ci to?". A ona odpowiadała: "niech ci
Bóg przebaczy, Matt. Czy tak się traktuje własną matkę?".
Naturalnie nie brakowało mu kompanów, którzy razem z nim
przepijali pieniądze w licznych knajpach i oberżach Dublina. Często
sprzedawał z nóg buty, aby kupić wódkę. Po pijatyce skradał się
skrycie do domu. Nie mając zaś więcej pieniędzy do przepicia, brał w
gospodzie napoje alkoholowe na kredyt.
KRYZYS DUCHOWY
W tym czasie nadal brał udział, ze
starego nawyku, w niedzielnym nabożeństwie. Około trzech lat - jak
stwierdzono - nie przystępował już do sakramentów św. Ale wychodząc
do pracy stale wykonywał jeszcze znak krzyża, a dorywczo odmawiał
"Zdrowaś Mario.." W okresie swego duchowego kryzysu pozostał wierny
wierze katolickiej. Był też znany jako dobry pracownik. Tańce i
karty nie pociągały go, ale pożądaniu alkoholu nie mógł się oprzeć.
Kto się odważy zapytać, jak Matt stawał w owych latach przed
obliczem Pana? 16 lat minęło odkąd popadł w alkoholizm, 16 lat
zmartwienia i udręki dla jego matki, która podobnie jak św. Monika,
modliła się nieustannie za syna. Być może przeczuła, że dziecko
oblane tak wielkimi łzami nie może się zatracić na zawsze.
NAWRÓCENIE
Matt dożył już 28 lat. I kiedyś znów
pił przez wiele dni na umór, do ostatniego pensa. Było to pewnej
soboty 1884 roku. Około południa stał właśnie na rogu ulicy ze swym
młodszym bratem Filipem czekając na powracających z pracy kolegów. Z
pewnością zabiorą go ze sobą do knajpy i zafundują kolejkę na
ugaszenie strasznego pragnienia. A przyjaciele pozdrowili go
wprawdzie, przechodząc, jednak, ku jego ogromnemu rozczarowaniu,
żaden nie zapytał, czy by z nimi nie poszedł do gospody. Wiedzieli,
że nie ma już pieniędzy, więc zachęta wydała im się zbyt kosztowna.
To niekoleżeńskie zachowanie okazało się dla Matta wstrząsem.
Milczący i zgnębiony wrócił do domu. Matka powitała go zdumiona:
"wracasz tak wcześnie i do tego trzeźwy!" Matt przytaknął milcząco,
a po obiedzie powiedział do niej nieoczekiwanie: "pójdę teraz do
księdza złożyć ślubowanie abstynencji". Uśmiechnęła się
niedowierzająco i powiedziała: "idź w imię Boże, ale ślubowanie
trzeźwości złóż, jeśli jesteś gotowy je wypełnić!" Matt udał się do
kościoła św. Krzyża, tam odszukał księdza doktora Keane'a, aby się u
niego wyspowiadać po raz pierwszy od trzech lat. Po spowiedzi złożył
na jego ręce ślubowanie całkowitego unikania alkoholu w ciągu
następnych trzech miesięcy. Nazajutrz w niedzielę przyjął Komunię
św.
PRZYRZECZENIE ABSTYNENCJI
Dotrzymanie przyrzeczenia abstynencji
okazało się dla Matta niesłychanie trudne. Pożądanie alkoholu
dręczyło go niewypowiedzianie. Kiedyś powiedział do matki: "nie
zostanę abstynentem, jak tylko miną trzy miesiące, zacznę pić z
powrotem". Ona jednak doradzała mu przedłużenie ślubowania na
dłuższy czas. Kiedy minął czas trzymiesięcznej próby, rzeczywiście
przedłużył przyrzeczenie na dalsze trzy miesiące, potem na dwanaście
miesięcy, a z końcem roku przyrzekł nie pić alkoholu do końca swego
życia.
41 lat wytrwał ten dawny alkoholik przy swoim bohaterskim
przyrzeczeniu i to mimo uwodzicielskich sztuczek kolegów z pracy,
którzy znów chcieli go skierować ku wódce. Ale Matt, nie mrugnąwszy
nawet okiem, opuszczał kolejkę, która wypadała na niego przy
wspólnym przepijaniu z flaszki. Wiedział, jak każdy pijący, któremu
udało się wyzwolić z nałogu, że każde najmniejsze ustępstwo na nowo
roznieci dawne skłonności i niepowściągliwość. Z tego powo-du unikał
kropli alkoholu jak ognia piekielnego. W późniejszych latach zdał
sobie sprawę z krzywdy wyrządzonej matce. W rozmowie z pewnym
człowiekiem zrobił taką wiele mówiącą uwagę: "w młodości, z powodu
pociągu do alkoholu, niewiele sobie robiłem z religii i to złamało
prawie serce mojej matki".
WALKA
O siedmiu latach następujących po jego
nawróceniu wiemy bardzo mało. W pierwszym okresie musiał jednak z
pewnością toczyć ciężkie wewnętrzne walki, aby wobec alkoholu
pozostać niezłomnym. O tym, jak bardzo musiał Matt w tym czasie
walczyć o dobro, świadczy następujące zdarzenie.
Krótko po swym nawróceniu przechodził koło gospody. Nagle
poczuł nieprzepartą pokusę złamania przyrzeczenia trzeźwości. Trzy
razy odchodził i powracał sięgając do pieniędzy, które miał przy
sobie. Pożądanie alkoholu wzmagało się i ostatecznie nie mogąc
wytrzymać wszedł do gospody. Nie spotkał tam jednak nikogo
znajomego. Personel obsługujący również nie był mu znany. Choć
czekał długo, nikt nie zapytał go o życzenie. Ta nieoczekiwana
zwłoka miała się stać jego ratunkiem. Zastanowił się nad swym
zobowiązaniem abstynencji, o którym zapomniał w chwili wielokrotnie
spotęgowanego pożądania. Szybko podjął decyzję i pospiesznie opuścił
gospodę. A potem odszukał najbliższy kościół i modlił się w nim aż
do zamknięcia. Od tej godziny postanowił nigdy nie nosić przy sobie
pieniędzy, aby nie narażać się na podobnie ciężką pokusę.
NOWE ZWYCIĘSTWO
Skoro wyrwał się z alkoholizmu,
postanowił po pewnym czasie zrezygnować z palenia. Zewnętrznym
bodźcem do tego było następujące zdarzenie. Pewnego dnia Matt kupił
sobie nową fajkę i małą paczkę tytoniu. Zaledwie schował to do
kieszeni spotkał kolegę, który nie mając przy sobie tytoniu poprosił
Matta o użyczenie porcji do napełnienia fajki. Wówczas Matt wyjął z
kieszeni nową fajkę oraz paczuszkę tytoniu i podarował je
przyjacielowi. Od tej chwili zdecydował się nie palić. Udał się do
swego spowiednika i złożył odpowiednie zobowiązanie. Podobnie jak
rezygnacja z alkoholu, to przyrzeczenie było dla niego bardzo
trudne, ponieważ był namiętnym palaczem. Nie chciał jednak być
skrępowany więzami żadnej słabości, znalazł więc siłę, aby zerwać i
ten ostatni łańcuch.
POKUTNIK
Wielkim zgorszeniem było w oczach
Matta Talbota zmarnowanie 16 lat życia przez nałóg pijaństwa.
Dlatego rozpoczął surowe życie pokutnika dla zadośćuczynienia
przeszłości. Wzorem wielkich pokutników wczesnego chrześcijaństwa
pościł często, długo i surowo. W niedzielę np. jadł nieco dopiero
około drugiej po południu, po powrocie z kościoła. Chociaż jako
murarz, a potem robotnik budowlany i transportowy, wykonywał
codziennie 10-godzinną, ciężką pracę fizyczną, pozwalał sobie tylko
na trzy godziny snu, od 11 wieczorem do 2 rano. Ważniejsze jednak,
że przykazania miłości Boga i bliźniego traktował bardzo poważnie,
na co można znaleźć wiele przykładów w jego życiu.
KIM BYŁ MATT TALBOT?
Nim przedstawimy dalszy bieg życia
Matta Talbota, należy coś powiedzieć o jego powierzchowności i
charakterze. Wielka szkoda, że nie istnieje żadna jego fotografia.
Zdani jesteśmy jedynie na opisy tych, którzy go znali osobiście.
Podobnie jak ojciec, Matt był niski i szczupły, a mimo to wytrwały i
pełen energii. Miał wysokie czoło, duże oczy i wydatne skronie. Z
upływem czasu wyraz jego twarzy stawał się coraz bardziej
uduchowiony. W rozmowach czuło się zawsze, że najchętniej rozmyślał
i mówił o problemach religijnych.
Jego obejście było proste i naturalne. Z głębi duszy
nienawidził kłamstwa i wykrętów. Nieudawana uprzejmość pozwalała mu
widzieć w każdym człowieku brata w Chrystusie. Prawdziwa miłość
bliźniego charakteryzowała jego całe życie. Objawiało się. to także
w powściągliwości wobec kobiet. Kto go znał, wiedział o tym. Nigdy
nie przekraczał przez siebie wyznaczonej granicy w tej dziedzinie.
Wobec problemów życia zachował zdrową postawę. Nie prowadził
dwuznacznych, prowokujących rozmów - nawet w młodości, kiedy często
bywał pijany.
Jego pogodne usposobienie i poczucie humoru były cechami
prawdziwie irlandzkimi. Jak potwierdza jego siostra, był zawsze w
dobrym humorze, nie psuł też nigdy zabawy. Chętnie przysłuchiwał się
wesołym historiom, a z dobrego żartu śmiał się serdecznie. Nawet
jako surowy pokutnik zachował wesołe usposobienie.
Matt miał dziecięce serce. Dlatego pociągały go dzieci. Jak
Chrystus, gromadził je zawsze wokół siebie, składał im ręce i uczył
modlitwy. Najchętniej opowiadał o świętych, których życie znał
najlepiej .
Kiedy Matt Talbot był młodocianym lekkoduchem, matka chciałaby,
żeby się ożenił. Spodziewała się, że wobec obowiązków ojca rodziny
wykazałby więcej powagi i poczucia odpowiedzialności. Matt nie
chciał jednak słyszeć o małżeństwie i zawsze żartobliwie opowiadał
matce: mamo, ty jesteś jedyną kobietą jakiej sobie życzę.
Kiedy był starszy i dojrzalszy zdarzyła mu się okazja
poślubienia pobożnej i dzielnej katolickiej dziewczyny. Natychmiast
rozpoczął nowennę, aby wyraźnie poznać wolę Boga w tym decydującym
problemie życiowym. Mocując się z Bogiem w modlitwie nabrał
przekonania, że zgodnie z wolą Bożą powinien samotnie przejść drogę
swego życia. W tym postanowieniu wytrwał przez całe życie.
Zrezygnował z małżeństwa, aby się bardziej ofiarować Chrystusowi.
NIEZAWODNY ROBOTNIK
Jaki był stosunek Matta Talbota do
pracy? Miał on wzorowe pojęcie wykonywania zawodu. Był świadomy, że
prawdziwie chrześcijańska postawa powinna się urzeczywistniać przede
wszystkim w życiu zawodowym, i że trzeba ją potwierdzić na codzień.
Przedstawiał sobą ideał absolutnie niezawodnego pracownika, który
zawsze jako jeden z pierwszych przychodził na miejsce pracy. Z
oddaniem wykonywał swoje obowiązki i czuł się współodpowiedzialny za
losy przedsiębiorstwa.
Kiedy jeszcze był murarzem, musiał codziennie o szóstej
rozpoczynać pracę. Przed pracą szedł na godzinę piątą do kościoła na
nabożeństwo. W 1892 roku Msza św. została przeniesiona z godziny
piątej na 6.15. Na skutek tej zmiany nie mógł już brać udziału w
nabożeństwie przed rozpoczęciem pracy. Zdecydowanie zrezygnował z
dotychczasowego zawodu murarza i przeniósł się do wielkiej firmy
handlu drzewem T. i C. Martin, gdzie miał przychodzić do pracy na
ósma. Mógł więc dalej chodzić codziennie rano na Mszę św.
Swojej nowej firmie Matt Talbot był wierny 33 lata, od 1892 r.
do śmierci tj. 1925. W tym czasie wykonywał najróżniejsze zadania w
bardzo rozległym przedsiębiorstwie. W pierwszych latach przede
wszystkim pomagał nad rzeką Liffey przy rozładowywaniu
przybywających zza granicy statków. Później bywał częściej
zatrudniany w tartaku. W ciągu ostatnich ośmiu lat przed śmiercią
pracował na wielkim placu magazynowania drzewa, nazwanym Castle
Forbes. Przedsiębiorstwo T.i C.Martin istnieje dotychczas,
prowadzone przez synów i kuzynów Martinów.
APOSTOŁ MIŁOSIERDZIA I
MISJI
Ten zwięzły życiorys byłby niepełny,
gdyby nie została wspomniana szczególna pasja Matta Talbota. Matt
wydawał tygodniowo bardzo skromną sumę na utrzymanie, czynsz,
ogrzewanie i światło, jak również tygodniową składkę do kasy
pogrzebowej. Całą resztę ciężko zarobionego wynagrodzenia wydawał na
cele dobroczynne. Szczególnie hojny był dla misji w Chinach. Na ten
cel przekazał trzykrotnie w ciągu swego życia sumę 600 marek, jako
stypendium na utrzymanie jednego kleryka.
CZŁOWIEK MODLITWY
Matt Talbot był człowiekiem modlitwy.
Po swym nawróceniu pogrążył się w modlitwie jak człowiek, który
uciekając z płonącego lasu skacze do wody. Specjalnie kochał
modlitwę kontemplacyjną, ale również chętnie śpiewał pięknie
brzmiącym głosem hymny i pieśni kościelne. Aby się bez przeszkód
oddawać różnym ćwiczeniom duchowym, wstawał przeważnie o drugiej w
nocy. O piątej godzinie brał udział we Mszy św. i regularnie
przyjmował przy tym Komunię św., co w tamtych czasach było
niezwykłe. W kościele, przy modlitwie, zawsze klęczał wyprostowany,
bez oparcia. Stale był świadomy obecności Bożej.
Jako rdzenny Irlandczyk był gorącym czcicielem Matki Bożej.
Codziennie odmawiał różaniec, jak to się działo w jego rodzinie w
czasach dzieciństwa. O sensacje dnia martwił się niewiele.
KLUCZ DO WNĘTRZA
Jak wszyscy pokorni i głębocy ludzie,
usiłował Matt ukryć swoje życie duchowe przed ciekawością otoczenia.
Mimo to dysponujemy kluczem, który może uchylić drzwi do jego
wnętrza. Jest to zbiór Jego licznych książek religijnych i broszur,
które umożliwiają właściwy pogląd na jego duchowy rozwój. Dzięki
starannym poszukiwaniom wiemy dziś prawie dokładnie, jakie książki
religijne Matt przeczytał w ciągu 40 lat swego pokutniczego życia.
Na pierwszym miejscu stoi Pismo św. Starego i Nowego
Testamentu, które posiadał w wielu wydaniach. Swemu koledze wyznał
kiedyś, że często prosi Ducha Świętego o światło dla lepszego
rozumienia Słowa Bożego. Jest charakterystyczne dla jego
pokutniczego usposobienia, że szczególnie kochał w Starym
Testamencie psalm "Miserere" (Ps 51) i psalmy pokutne. W Nowym
przede wszystkim podkreślił sobie specjalnie napomnienia Jezusa o
poście i modlitwie, jak również przykazania Chrystusa z kazania na
górze. Swoim obyczajem codziennego czytania Pisma Świętego
wyprzedził swoje czasy o więcej niż pół wieku.
W jego bibliotece znalazło się dziewięćdziesiąt religijnych
książek i mniejszych rozpraw. Dla robotnika, który w krótkim okresie
szkolnym zdobył zaledwie podstawowe wiadomości, była to zdumiewająco
duża liczba. Jego zbiór gromadził liczne książki z zakresu wiary
katolickiej, życia duchownego i modlitwy. Wieczorami chętnie
studiował dzieła teologiczne, np. kardynała Newmana lub św.
Franciszka Salezego.
Oprócz własnych książek, czytał jeszcze inne pisma religijne,
które bieżąco pożyczał prywatnie i z różnych bibliotek. Pośród nich
były "Wyznania" św. Augustyna. Duch Święty udzielił mu szczególnego
daru rozumienia trudnych problemów religijnych stosownie do słów
Chrystusa: "Wysławiam Cię, Ojcze, że zakryłeś te rzeczy przed
mądrymi i roztropnymi objawiłeś je prostaczkom." /Mat. 11,25/.
PRZYJACIEL ŚWIĘTYCH
W bibliotece Matta Talbota było
również 30 życiorysów świętych. To był świat, w którym najchętniej
przebywał. Dlatego też wzór świętych był ulubionym tematem jego
rozmów. Przede wszystkim opowiadał o świętych dzieciom, szczególnie
o obu świętych Teresach. Specjalnie interesowali go ci święci,
którzy - podobnie jak on - grzeszyli w młodości, np. Małgorzata z
Kortony, czy Maria z Egiptu.
Życie Matta Talbota świadczy jak ważną jest zasada: "na poprawę
nigdy nie jest za późno". Nawet po 16 latach alkoholizmu nie było za
późno na nawrócenie się i rozpoczęcie nowego życia z Bogiem. Jakaż
to pocieszająca nowina dla niejednego mocującego się człowieka
naszych czasów, który latami na próżno usiłuje zerwać więzy nałogu.
Życie Matta Talbota świadczy i woła także do niego: zawróć, nie
lękaj się, łaska Boska cię umocni. Powtarzaj za św. Augustynem - ci
tego dokonali, dlaczego ja nie miałbym dokonać tego również?
Matt Talbot nigdy nie opuszczał Dublina. Mieszkał razem z
rodzicami, a po śmierci ojca, z matką przy Upper Rutland 18,
początkowo na parterze, a potem na drugim piętrze. Prosty pokój, z
oknami na główną ulicę, został zachowany do dziś. W 1932 roku
mieszkanie Talbota odwiedził arcybiskup Paryża, kard. Verdier, z
okazji 31 Kongresu Eucharystycznego, który odbywał się w Dublinie.
Świadomość, że znajduje się w miejscu, w którym pokutnik prowadził z
Jezusem intymny dialog przez tyle lat, poruszyła kardynała tak
bardzo, że uklęknął i modląc się ucałował uświęconą ziemię.
USZLACHETNIONY CHOROBA
Ostatni i najtrudniejszy odcinek jego
drogi krzyżowej był dopiero przed nim: dwa lata choroby i
bezczynności. W 1923 roku po raz pierwszy zaczął skarżyć się na
zdrowie. Przeprowadzone badania szpitalne wykazały chorobę serca, a
co za tym idzie potrzebę spokoju i opieki.
Nim poszedł do szpitala, musiał, zdjąć łańcuchy pokutne.
Siostry zapewniają bowiem, że ich nie nosił jak długo był pod ich
opieką. Po wyjściu założył je z powrotem, a odkryto je po jego
śmierci, jak wspomniano na początku.
W kwietniu 1925 roku sądził, że może już podjąć pracę. W
rzeczywistości był jednak bardzo chory. Komuś znajomemu wyznał, że
bezczynność jest dla niego nie do zniesienia. 17 kwietnia rozpoczął
pracę. Aby go oszczędzić, przydano mu dwóch pomocników.
Po długiej i ciężkiej chorobie Matt zdał sobie sprawę, że musi
się w każdej chwili liczyć z nagłą śmiercią. Jako wierny sługa gotów
był podążyć za wołaniem Pana: "Nikt mnie nie zatrzyma, kiedy Pan
mnie wezwie" - powiedział kiedyś do kogoś z odwiedzających.
U KRESU
Jakże prędko słowa te miały się
spełnić. 7 czerwca Matt miał odejść do Pana. Rankiem wziął udział we
Mszy św. parafialnego stowarzyszenia robotników. Wszyscy powstali -
opowiada ktoś z obecnych - aby na zakończenie odśpiewać hymn na
cześć Matki Bożej. Kiedy śpiew ustał i wszyscy uklękli, Matt Talbot
stał, jakby nie widząc świata wokół siebie. Wreszcie kolega
pociągnął go za ramię i przywołał do rzeczywistości. Po nabożeństwie
wrócił do domu, aby nieco odpocząć, Choć tego dnia był szczególnie
słaby, przezwyciężył się, aby po pół godzinie wziąć udział w ofierze
Mszy św. w kościele Zbawiciela. Ale jego czas się dokonał. Niedaleko
kościoła nagły atak położył kres jego ziemskiemu życiu.
ROSNĄCA CZEŚĆ
Matt Talbot, wielki czciciel
Eucharystii, został pochowany w dniu Bożego Ciała 1925 roku w
prostym grobie na dublińskim cmentarzu Glasnevin w brązowym habicie
członka Trzeciego Zakonu św. Franciszka ze swoimi pokutnymi
łańcuchami. Już w 1926 roku ukazała się o nim mała broszura napisana
przez sir Joseph'a Glynn'a. Zainteresowanie tym życiorysem było tak
wielkie, że nakład 10 tysięcy. egzemplarzy sprzedano w ciągu 4 dni.
W rok później dokonano tłumaczeń na 12 języków, a wydanie angielskie
osiągnęło nakład 100 000 egzemplarzy. Ten sam autor wydał w 1928
roku większy życiorys.
W listopadzie 1931 roku ówczesny arcybiskup Dublina, Byrne,
otworzył tzw. proces informacyjny trwający do 1937 r. W tym czasie
zebrano wszystkie dane, ważne dla późniejszego ogłoszenia
beatyfikacji i kanonizacji. 28 zaproszonych świadków pod przysięgą
składało swoje zeznania. Drugi proces, tzw. apostolski, trwał w
Dublinie od 1948 do 1952 r. z udziałem 40 świadków.
29 czerwca 1952 r. miała miejsce uroczystość podniesienia
szczątków Sługi Bożego. W obecności wysokich osobistości, ziemskie
szczątki Matta Talbota zostały złożone w specjalnej trumnie i
pochowane na tym samym cmentarzu. Grób ten jest stale miejscem
pielgrzymek.
Zasadniczym dziełem na interesujący nas temat jest "Matt Talbot
and his times" /Matt Talbot i jego czasy/ Mary Purcell. Autorka
dysponowała cytatami obu kościelnych procesów, a więc czerpała
wiadomości z najlepszych źródeł. Pierwsze wydanie tej źródłowej
biografii ukazało się w 1954 r., trzecie - w 1964 r.
Czy można oczekiwać rychłej beatyfikacji i kanonizacji Matta
Talbota? Odpowiedź nie jest. łatwa. Ale wszyscy możemy modlić się o
to, aby lud Boży miał świętego należącego do klasy robotniczej,
który przezwyciężył nałóg pijaństwa i stał się przyjacielem Boga.