![]() |
KONFERENCJAMatt Talbot – alkoholik, który z pomocą Boga nawrócił się z nałogu
Piątek, 21.08.2015 r. 1. Wprowadzenie „O najsłodszy Jezu, zniszcz we mnie wszystko, co jest złem, niech to wszystko złe obumrze. Zniszcz we mnie wszystko, co jest występne i samowolne. Wyniszcz wszystko, co Ci się nie podoba we mnie, usuń wszystko, co jest moje własne. Daj mi prawdziwą pokorę, prawdziwą cierpliwość i prawdziwą miłość. Użycz mi doskonałego panowania nad moim językiem”. Takie słowa modlitwy zostawił w swoich notatkach irlandzki doker, Matt Talbot. Przez 16 lat był alkoholikiem. Kolejne 41 lat abstynentem. Dziś jest Sługą Bożym, kandydatem na ołtarze. Za jego wstawiennictwem wielu uzależnionych, zwłaszcza na Wyspach Brytyjskich, modli się o uzdrowienie z nałogu. 2. Żył po to by pić Właściwie był skazany na alkoholizm. Urodził się w Dublinie, w rodzinie robotnika portowego Charlesa Talbota i jego żony Elizabeth w roku 1856 jako drugie z dwanaściorga dzieci. Ojciec wprawdzie miał stałą pracę, ale większość zarobionych pieniędzy przepijał. Siedmiu synów poszło w jego ślady. Tylko najstarszy nie był alkoholikiem. Zwłaszcza w soboty po pracy, w czasie libacji, potrafili wywrócić mieszkanie do góry nogami. Talbotowie musieli być wyjątkowo dokuczliwi, skoro rodzina w ciągu dwudziestu lat przeprowadzała się jedenaście razy, wciąż wyrzucana z kolejnych mieszkań. Trudno się dziwić, że wychowany w takim klimacie mały Matt nie bardzo się garnął do nauki. Zresztą w tamtych czasach w Irlandii nie było obowiązku szkolnego w dzisiejszym rozumieniu. Skutkiem tego chłopiec w sumie spędził w szkolnej ławce nie więcej niż dwa lata. Po ukończeniu 12. roku życia zaczął pracę gońca w dublińskim składzie win. Skłonność do próbowania tamtejszych wyrobów skutecznie wzmacniał pracodawca, wypłacając część poborów pracownikom w postaci bonów, za które można było kupić tylko alkohol. Po roku takiej pracy Matt Talbot był całkowicie uzależniony. Nie pomagały łzy i błagania matki ani lanie za pijaństwo sprawiane przez ojca, nieskuteczne tym bardziej, że ojciec bił, a jednocześnie sam dawał synowi zły przykład. W końcu zabrał Matta ze składu win i znalazł mu pracę w porcie, a potem na budowie. Osiągnął tylko tyle, że chłopak przestał pić wino i piwo. Przerzucił się na whisky, ale upijał się każdego dnia. Przez okrągłe szesnaście lat przepijał wszystko. Żył już właściwie tylko po to, żeby pić. Na alkohol wydawał wszystkie pieniądze, a jeśli tych zabrakło, zastawiał swoje rzeczy, łącznie z butami. Potem zaczął upijać się na kredyt. Pewnego dnia zastawił w lombardzie skrzypce bezdomnego muzyka, który przyłączył się do gromady kolegów-pijaków. Przez jakiś czas z przyzwyczajeni Talbot chadzał jeszcze na niedzielną Mszę św. i czynił znak krzyża, wychodząc do pracy. Ale coraz bardziej oddalał się od Boga i od Kościoła. Przez kilka lat nie przystępował do sakramentów i coraz szybciej staczał się na dno. „W młodości, z powodu pociągu do alkoholu, niewiele sobie robiłem z religii i to złamało prawie serce mojej matki” – wspominał po latach. „Żeby się uzależnić, trzeba wyłączyć kilka rzeczy – mówi ks. Marcin Marsollek, terapeuta i duszpasterz osób uzależnionych diecezji opolskiej. – Przede wszystkim zdrowy rozsądek, rozum i sumienie. Kiedy ktośsięga po używki, ale zachowuje kontakt z Bogiem, sumienie mówi mu, żerobi źle. I wtedy czasem człowiek zmienia swoje życie, a czasem ucisza sumieniei żyje w kłamstwie. Ojcem kłamstwa jest szatan. Najpierw pokazujenam uzależnienie jako coś dobrego albo przynajmniej przyjemnego. Kiedyjesteśmy zdołowani, pokazuje nam tylko złą stronę życia. Wtedy człowiekupodlony chce się zapić”. Matt Talbot uniknął tego losu m. in. dzięki matce. Nawet jeśli serce Elizabeth – jak mówił - zostało złamane, ocalała jej wola i pobożność. Znosiła wszystko pokornie i tylko dzięki niej rodzina się nie rozproszyła. Wszystkie troski zawierzała Bogu, modląc się godzinami. Jej cierpliwość została w końcu wynagrodzona. 3. Ty świnio!, czyli nawrócenie pod pubem Matt długo nie zauważał smutku modlącej się za niego matki. Kiedy miał pieniądze, stawiał wszystkim i wtedy nie brakowało mu przyjaciół. Dobry nastrój go nie opuszczał. Przełom w jego życiu nastąpił pewnego sobotniego ranka 1884 roku, przy ulicy North Strand, przed dublińskim pubem. 28-letni Matt Talbot przestępował nerwowo z nogi na nogę, rozglądając się wokoło, z nadzieją na nadejście kogoś, kto pomoże mu zaspokoić głód alkoholowy. Od tygodnia pozostawał bez pracy i bez pieniędzy. W nie lepszej sytuacji był towarzyszący mu młodszy brat Filip. Koledzy zawsze mogli liczyć na Matta, gdy ten miał pieniądze. Teraz mijali go jeden po drugim, odbąkiwali na jego pozdrowienia, patrzyli obojętnie, a nawet podśmiewali się pod nosem. Z wolna narastało w nim poczucie upokorzenia. W końcu nie wytrzymał i, zobaczywszy jednego ze swoich dobrych kumpli, zapytał nieśmiało, czy ten nie postawiłby mu szklaneczki choćby najpodlejszej whisky. W odpowiedzi usłyszał krótkie: „Ty świnio!”. Od tego wstrząsu zaczęła się przemiana alkoholika Matta Talbota w przyszłego kandydata na ołtarze. Po raz pierwszy od bardzo dawna wrócił do domu milczący, przygnębiony i... trzeźwy. Zdumionej matce obiecał, że złoży ślub abstynencji. Ucieszyła się, ale mu nie dowierzała. Poradziła, by ślubował trzeźwość dopiero wtedy, gdy będzie w stanie dotrzymać przyrzeczenia. Po namyśle Matt poszedł do kościoła Świętego Krzyża i po raz pierwszy od lat się wyspowiadał, a potem na ręce miejscowego księdza złożył przyrzeczenie, że przez trzy miesiące nie weźmie alkoholu do ust. O tych pierwszych miesiącach Matt Talbot mówił potem, że łatwiej wskrzesić umarłego, niż przestać pić, będąc alkoholikiem. „Nawrócenie zaczyna się od tego, że stajemy w prawdzie – dodaje ks. Marsollek. – Niektórzy terapeuci mówią wprost, że człowiek musi sięgnąć dna.Byłbym z takim myśleniem ostrożny, że znalezienie się na dnie może poprowadzićuzależnionego do Boga. Ale niektórzy już z tego dna nie wracają. Rozpacz pcha ich do samobójstwa. Warunek by tak się nie stało jest jeden – mówi się o nim także w terapii AA – nawracam się nie swoją siłą. Tylko Bóg i Jego miłosierdzie może mnie uleczyć. I jeszcze coś. Jak człowiek dna dotknie, często zaczyna rozumieć, jak ważne są sakramenty. Nie zdążyły mu spowszednieć”. Niemal samorzutnie przychodzi na myśl sytuacja syna marnotrawnego z ewangelicznej przypowieści (Łk 15,11-32). Ks. Mariusz Szmajdziński w „Przeglądzie Biblijnym” (7/2015) analizuje słowo z wiersza 17 „zastanowiłsię” i korzystając z dokładnej znajomości greki tłumaczy, że syn marnotrawny „do siebie samego wszedłszy” podjął decyzję o nawróceniu. W komentarzu dodaje, że dotychczas żył on niejako „na zewnątrz” zaspokajając te pragnienia, których nie miał w rodzinnym domu, a to doprowadziło do rozrzutności i konsekwentnie do niewolnictwa. Gdy już wokół siebie nie miał nic, wtedy „wszedł do siebie”, a potem skruszony wrócił do ojca. Kiedy Matt Talbott uświadomił sobie, że sam nie da sobie rady z nałogiem, zaczął szukać pomocy u Boga. Codziennie chodził do kościoła na Mszę św. i bardzo dużo się modlił. Jego stałą modlitwą stał się różaniec. Do rękawa płaszcza przyszył sobie na widocznym miejscu dwie skrzyżowane szpilki, żeby mu przypominały o jego postanowieniu i o tym, że Pan Jezus cierpiał za niego i umarł na krzyżu. 4. Ani chwili i ani grosza na picie Po pierwszych trzech miesiącach bez picia przyrzekł abstynencję na kolejne trzy miesiące, potem na rok, a wreszcie zobowiązał się nie pić do końca życia. Dotrzymał słowa. Matt potrafił podejść do swego nawrócenia w sposób bardzo praktyczny. Całkowicie zmienił otoczenie i znalazł przyjaciół, którzy nie namawiali go już do picia. Ustalił sobie ścisły porządek dnia. Podzielił dokładnie czas między pracę, modlitwę i czytanie tak, żeby nie mieć go na wizyty w gospodzie. Był abstynentem przez 41 lat. Krótko po nawróceniu przechodził obok pubu i nie zdołał się opanować. Wszedł do środka. Wyjął pieniądze i już miał zamówić szklaneczkę. Zdziwił się, że nie zna mężczyzny przy barze. Ta chwila zastanowienia wystarczyła, by wyszedł z powrotem na ulicę. Wracał wprawdzie jeszcze dwa razy, ale wódki nie kupił. Na wszelki wypadek resztę dnia spędził w kościele. Tam na pewno nie było okazji, żeby się napić. Od tego dnia aż do śmierci, wychodząc na ulicę, nie zabierał ze sobą ani grosza, by nie mieć za co kupić alkoholu. Prawie analfabeta z wysiłkiem zaczął czytać książki historyczne, a także Pismo Święte, żywoty świętych i - co zadziwiające przy jego braku wykształcenia - „Wyznania” św. Augustyna, pisma św. Franciszka Salezego, św. Alfonsa Liguori, św. Ludwika de Montfort, św. Teresy z Avila, kardynała Johna Newmana oraz encykliki papieskie. Wielu rzeczy nie rozumiał. Wypisywał je sobie na kartkach, a potem zamęczał pytaniami znajomych i księży, także w czasie spowiedzi. 5. Modlitwa, pokuta, zadośćuczynienie Im dłużej był trzeźwy, tym lepiej rozumiał, że powinien pokutować za grzechy młodości. Ciężko pracował. Jadł i spał mało. Sypiał na gołych deskach i drewnianej „poduszce”, tuląc do serca figurkę Matki Bożej z Dzieciątkiem. Modlił się nocami. Wstawał przeważnie o 2.00. Codziennie odmawiał różaniec. Podczas modlitwy zawsze klęczał wyprostowany. Przed pracą szedł na piątą do kościoła na Mszę św. i regularnie przyjmował Komunię Świętą. Będąc murarzem, o szóstej rozpoczynał pracę. O piątej zaczynała się Msza św. Kiedy w 1892 roku Eucharystia została przeniesiona z godziny piątej na 6.15 i Matt nie mógł już brać w niej udziału, zmienił zajęcie i przeniósł się do wielkiej firmy handlu drzewem. Tam rozpoczynał pracę o ósmej. Nowej firmie Talbot był wierny 33 lata, aż do śmierci. W pamięci przyjaciół został też jako kompan wesoły, chętnie śmiejący się z żartów i dobrze bawiący się w towarzystwie. Choć unikający papierosów (wcześniej palił dużo) i przekleństw. Ważnym krokiem na drodze jego nawrócenia było konsekwentne naprawianie krzywd. Odwiedzał kolejno wszystkie miejsca, w jakich kiedyś bywał i spłacał długi, jakie zaciągnął za czasów pijaństwa. Przeważnie dowiadywał się, że już skreślono go z listy dłużników. Mimo to zwracał każdego pensa, o którym pamiętał, a także wszystko, o czym mu przypomniano. Wchodził, wręczał kopertę z odpowiednią kwotą i pośpiesznie opuszczał to miejsce. Pieniądze, które mu zostawały, rozdawał biednym lub wysyłał na pomoc dla misjonarzy. Próbował także odszukać niewidomego, któremu kiedyś ukradł skrzypce. Odwiedził wszystkie domy noclegowe i związki ubogich znajdujące się w Dublinie. Kiedy był przekonany, że poszkodowany już nie żyje, poprosił księdza o odprawienie kilku Mszy św. za spokój jego duszy. Wraz ze spokojem sumienia zyskał iście irlandzką pewność siebie. Kiedyś zwierzchnikowi, który próbował go straszyć, powiedział: „Przy całym szacunku dla pana, nigdy nie spotkałem człowieka, którego bym się lękał”. „To, co robił Matt Talbot, było zwyczajnie zadośćuczynieniem – podkreśla ks. Marcin Marsollek. – Osoby nawracające się z nałogów bardzo go potrzebują. Wiele razy słyszałem z ust ludzi storturowanych alkoholem czy innymi używkami: Co ja mam teraz zrobić? Mówię im wtedy, że często już nie cofną piekła, które się stało, ale mogą zacząć dobrze czynić i dzięki temu odzyskać ludzką godność. Bo nie jest dobrze ani przez resztę życia funkcjonować z garbem, ani żyć z przeświadczeniem, że to ja jestem świetny, bo wyszedłem z nałogu. Potrzeba mądrości, by pamiętać, że to Miłosierny Ojciec wychodzi po nas na drogę i to On przywraca nam godność”. 6. Patron alkoholików Matt Talbot żył cicho i niepozornie i tak samo umarł. W niedzielę, 7 czerwca 1925 roku zasłabł w drodze do kościoła. Umierającego rozgrzeszył dominikanin pobliskiej parafii wezwany przez przypadkowo przechodzącą kobietę. Ciało przewieziono do szpitalnej kostnicy. Zmarłego udało się rozpoznać dopiero po czterech dniach. W kieszeni nie miał pieniędzy ani dokumentów. Kobieta, która go znalazła, zwróciła uwagę na lekko zardzewiałe dwie szpilki w kształcie krzyża przyszyte do rękawa płaszcza. W ubogim pokoju zmarłego odkryto kolekcję książek wraz z kartkami, na których robił zapiski. Na jednej z nich widniały słowa: „O, Dziewico, proszę tylko o trzy rzeczy: O łaskę Boga, o Jego obecność i o Jego błogosławieństwo”. Na innej kartce napisał: „O najsłodszy Jezu, zniszcz we mnie wszystko, co jest złem, niech to wszystko złe obumrze. Zniszcz we mnie wszystko, co jest występne i samowolne. Wyniszcz wszystko, co Ci się nie podoba we mnie, usuń wszystko co jest moje własne. Daj mi prawdziwą pokorę, prawdziwą cierpliwość i prawdziwą miłość. Użycz mi doskonałego panowania nad moim językiem”. Rok po jego śmierci sir Joseph Glynn napisał małą broszurkę o życiu Matta Talbota. Nieoczekiwanie dziesięciotysięczny nakład sprzedano w cztery dni. W 1927 angielskie wydanie jego biografii wydrukowano w stu tysiącach egzemplarzy, a następnie przetłumaczono je na dwanaście języków. Wobec takiego zainteresowania, a z czasem kultu otaczającego irlandzkiego dokera, biskup Dublina, Byrne, rozpoczął w 1931 roku proces informacyjny przed beatyfikacją. Przesłuchano 28 świadków, którzy pod przysięgą potwierdzili świętość jego życia. W 1975 roku - na pięćdziesięciolecie śmierci Matta Talbota - papież bł. Paweł VI ogłosił dekret o heroiczności jego cnót. Sługa Boży Matt Talbot jest o krok od beatyfikacji. Tym brakującym krokiem jest dekret o cudzie dokonanym za jego przyczyną. Już teraz do jego grobu pielgrzymują tłumy, nie tylko Irlandczyków. W 2006 r. w Irlandii ogłoszono go patronem mężczyzn i kobiet walczących z nałogiem alkoholizmu. Publicznej czci Sługa Boży przed beatyfikacją odbierać nie może, ale prywatnie wielu ludzi uzależnionych modli się za jego wstawiennictwem. W Polsce jest ciągle mało znany, także w środowisku osób uzależnionych. Jest rzeczą oczywistą, że w tym rozważaniu bezpośrednio mowa była o alkoholizmie, ale trzeba na koniec przypomnieć, że alkohol nie jest, niestety, jedynym wrogiem ludzkiej wolności, podobnie jak coraz „modniejsze” inne, zwłaszcza narkotyczne używki. Wielu ulega dzisiaj pokusie hazardu, mówi się też coraz częściej z niepokojem o pracoholizmie i zakupoholizmie… Wielokrotnie cytowany tu ks. Marsollek w adwentowym liście do rodziców (2014) przestrzega przed niebezpieczeństwem uzależnienia od komputera, tabletu i innych gadżetów elektronicznych, które pod pozorem rozrywki burzą porządek poznawczy, emocjonalny i moralny – zwłaszcza młodego odbiorcy, prowadzą do świata chaosu, braku wrażliwości sumienia i zatarcia granic między dobrem a złem, między przyzwoitością a okrucieństwem, między światem prawdziwym a wirtualnym. A gdzie w tym wszystkim prawda o Panu Bogu, o duszy nieśmiertelnej i o wiecznym zbawieniu?
Żródło: http://pielgrzymka-opolska.pl/2014-08-14-15-42-24/piatek/konferencjapt |
"Przede
wszystkim muszę wziąć pod uwagę interes duszy" |