Dwie szpilki
na rękawie
Choć Matt Talbot umierał samotnie, nikomu nieznany, jego
pogrzeb nie przyciągnął tłumów, a nad skromną mogiłą nie padły żadne
wielkie słowa, zaledwie kilka miesięcy po śmierci, jego spisana
biografia rozeszła się w stu tysiącach egzemplarzy.
Pewnego czerwcowego dnia 1925 roku, w pobliżu kościoła Świętego
Zbawiciela, jakaś przypadkowa kobieta do umierającego na ulicznym
bruku człowieka wezwała dominikanina z pobliskiej parafii, a ten
udzielił mu rozgrzeszenia. Zmarły nie miał przy sobie żadnych
dokumentów ani pieniędzy. W jego kieszeniach znajdowały się jedynie
jakieś podniszczone skrawki papieru, zaś na rękawie skromnego
płaszcza zauważono dwie skrzyżowane – pewnie bardzo stare, bo
zupełnie sczerniałe – szpilki. To stanowczo za mało, by
zidentyfikować człowieka. Dopiero po czterech dniach udało się
ustalić, kim był zmarły mężczyzna: nazywał się Matt Talbot. Lecz
imię i nazwisko to tylko ułamek wiedzy o człowieku. Nietrudno
wyobrazić sobie zdumienie pracowników kostnicy, gdy pod ubraniem
mężczyzny odkryli dwa żelazne łańcuchy splątane sznurem i owinięte
wokół pasa, które zapewne nosił na sobie już od wielu lat.
Znaleziono także kilka innych śladów praktykowanego umartwienia,
oraz wielki różaniec zawieszony na szyi. Kim zatem był ten niezwykły
pokutnik?
Przykład idzie z góry
Urodził się 2 maja 1856 roku w Dublinie, w wielodzietnej,
irlandzkiej rodzinie Charlesa i Elizabeth Talbotów, jako drugie z
dwanaściorga dzieci. Zarówno matka jak i ojciec byli ludźmi
religijnymi, lecz w pewnym okresie swego dojrzałego życia ojciec
Matta zaczął nadużywać alkoholu. Być może niełatwe czasy i związane
z tym trudności, jak i to, że dużą część swoich zarobków ojciec
przepijał w miejscowych pubach sprawiły, że rodzina bezustannie
ocierała się o nędzę. Niestety, z wyjątkiem najstarszego z synów, z
czasem wszyscy młodzi Talbotowie poszli w ślady ojca. Burdy, jakie
wszczynali nie przysparzały im szacunku sąsiadów i powodowały, że
rodzina wiele razy musiała zmieniać miejsce zamieszkania. Nietrudno
wyobrazić sobie, jak wiele cierpień pijaństwo męża i synów musiało
przysparzać dzielnej pani Elizabeth Talbot. Nigdy jednak nie
utraciła wiary i nieustannie zanosiła modlitwy w intencji nawrócenia
męża i dzieci.
Sięgnąć dna
Z powodu trudnej sytuacji finansowej Matt uczęszczał do szkoły
jedynie przez dwa lata i to z przerwami. W tym czasie nauczył się
czytać i pisać oraz przygotował się do przyjęcia sakramentu pokuty,
Komunii Świętej i bierzmowania. Gdy miał zaledwie 12 lat zaczął
pracować w firmie handlującej winem i piwem. Praca ta miała swoje
dobre, ale niestety także złe skutki. Z jednej strony, dzięki
ciężkiej 10-godzinnej harówce, chłopiec mógł wspomóc rodzinny
budżet, z drugiej jednak strony zaczął nabierać złych przyzwyczajeń.
I tak niespełna 13-letni Matt padł ofiarą alkoholowego nałogu.
Zapewne niemały wpływ mieli na niego starsi koledzy, ale spora
odpowiedzialność ciążyła też na pracodawcy, który część
wynagrodzenia wypłacał robotnikom w bonach towarowych, które można
było wymienić jedynie na… alkohol. Kiedy w 1872 roku Matt kolejną
pracę podjął w porcie, zamiast piwa i wina rozsmakował się w whisky.
Odtąd było już tylko gorzej. Nie myślał już o wspomaganiu rodziny
swoimi zarobkami. Prawie wszystko zostawiał teraz w pubie. Właściwie
nie było już dni bez upijania się. Kiedy tylko miał pieniądze, po
„koleżeńsku” stawiał alkohol tym, którzy nie mieli akurat za co pić,
a gdy zabrakło i jemu, dla dziennej dawki alkoholu gotów był
zastawić własne buty czy koszulę. Zdarzyło się nawet, że okradł
wędrownego, niewidomego skrzypka, a za sprzedane skrzypce kupił
alkohol. Przez 16 lat trwania w nałogu stał się przyczyną wielu
zgryzot swojej matki. Stopniowo coraz bardziej oddalał się też od
Boga. Już tylko z przyzwyczajenia czynił od czasu do czasu znak
krzyża czy odmawiał jakąś modlitwę lub odwiedzał kościół. W końcu w
ogóle nie przystępował już do sakramentów świętych. Z całą pewnością
na dnie tej historii upadku zakończyłaby się historia życia Matta
Talbota, gdyby nie splot pewnych wydarzeń i Boża łaska, które
doprowadziły do tego, że pijący od 16 lat alkoholik złożył uroczysty
ślub abstynencji i… dotrzymał go do końca swoich dni.
Przebudzenie
Kiedy pierwszy raz od wielu lat Matt Talbot wrócił do domu trzeźwy,
miał już za sobą 28 lat życia. To była sobota. Los go ostatnio
prześladował. Od tygodnia był bez pracy, a co za tym idzie – bez
pieniędzy. Tego dnia stanął jednak przed pubem przekonany, że
koledzy zrewanżują mu się i poczęstują alkoholem, teraz, kiedy tak
bardzo tego potrzebował. Nic takiego jednak się nie wydarzyło; jedni
odwracali od niego wzrok, inni wyśmiewali go, a niektórzy nawet
obrzucali wyzwiskami. Nigdy dotąd nie czuł się tak upokorzony. Czy
jednak mógł przypuszczać, że to upokorzenie okaże się dla niego
wybawieniem? Nagle zdał sobie sprawę, jak wielu cierpień przysporzył
matce i że prawie zniszczył własne życie. Tak wiele różnych uczuć
nim targało – żal, wstyd, obrzydzenie do samego siebie i bezmierne
poczucie skruchy – iż postanowił, że jeszcze tego samego dnia uda
się do miejscowego księdza, wyspowiada, a potem złoży przyrzeczenie
– na początek – trzymiesięcznej abstynencji. Jak postanowił, tak też
uczynił, a następnego ranka przyjął Komunię świętą.
Niełatwo zachować abstynencję w środowisku, w którym przyszło żyć
Mattowi. Przecież zarówno ojciec, jak i niemal wszyscy jego bracia i
przyjaciele bez umiaru używali alkoholu, dlatego był pewien, że bez
Bożej pomocy nie podoła wyzwaniu, jakie rzucił samemu sobie. To
dlatego każdy dzień rozpoczynał od Mszy, a po skończonej pracy
udawał się jak najdalej od swoich dotychczasowych kolegów, zaszywał
w którymś z kościołów i przed Najświętszym Sakramentem prosił Boga o
pomoc.
Wewnętrzna walka
Drugim sprzymierzeńcem Matta okazała się jego matka, która w
chwilach zwątpienia dodawała synowi otuchy i nie ustawała w
modlitwach za niego. Najtrudniejsze były trzy pierwsze miesiące.
Ileż to razy odczuwał niewymowną pokusę, aby wstąpić do pubu i
skosztować dobrze znanego smaku... Raz już prawie uległ, lecz kiedy
wszedł do baru nagle poczuł się bardzo samotny i zrozumiał, że nie
należy już do tego miejsca, że to już nie jest jego świat. Wyszedł i
wstąpił do kościoła. To wtedy postanowił, że aby nie ulec pokusie
już nigdy nie będzie nosił przy sobie pieniędzy. Z czasem modlitwa i
częste wizyty w domu Bożym zaczęły Mattowi przynosić coraz więcej
radości. Tylko tam mógł czuć się całkowicie bezpieczny. Wszystko też
dobrze sobie przemyślał. Zadbał o to, by całkowicie zmienić
środowisko; opuścił nawet rodzinny dom, do którego powrócił dopiero
po śmierci ojca, by zaopiekować się matką. Znalazł niepijących
przyjaciół i szczelnie wypełniał dni pracą, modlitwą i lekturą,
zwłaszcza religijną. Przed pójściem do pracy udawał się na Mszę, zaś
wieczorne godziny spędzał w kościele, sam na sam z Jezusem i jego
Matką.
Szatan
nie dawał jednak za wygraną. Wydawało się nawet, że im bardziej Matt
zbliżał się do Boga, tym większą wewnętrzną walkę musiał staczać z
własnym zwątpieniem, strachem i pokusą powrotu do butelki. W takich
chwilach z pomocą przychodziła mu Maryja. To dlatego tak bardzo
rozsmakował się w modlitwie różańcowej.
Ekspiacja
Matt Talbot potrafił być człowiekiem konsekwentnym. Nie tylko zerwał
z piciem alkoholu, ale zrezygnował również z innego swojego nałogu –
palenia papierosów. Postanowił również, że nie będzie więcej obrażał
Boga żadnym wulgarnym słowem, ani wzywając Jego imienia nadaremno.
To w tym celu wpiął w rękaw płaszcza dwie skrzyżowane szpilki, które
po jego śmierci tak zdumiały pracowników kostnicy. Ten niezwykły
znak krzyża miał mu przypominać o zobowiązaniach podjętych wobec
Ukrzyżowanego Zbawiciela. I przypominał. Jednak Matt na tym nie
poprzestał. Pełen skruchy za popełnione zło i 16 zmarnowanych lat
otrzymanego od Boga życia uznał, że musi za to wszystko odpokutować.
Nie ustając w pracy, jadał bardzo niewiele i tyleż samo sypiał, do
tego na gołych deskach, przykrywając się jedynie kocem lub kilkoma
workami. Wstawał w środku nocy i długie godziny spędzał na modlitwie
lub oddawał się pobożnej lekturze. Nie pozwalał sobie na żadne
ustępstwa; mimo zmęczenia zawsze klęczał wyprostowany, niczym
niepodparty. O piątej rano był już w kościele na Mszy, by o szóstej
rozpocząć swą codzienną, ciężką pracę murarza. Był tak radykalny w
swoich praktykach religijnych, że kiedy zmieniono godzinę clebracji
Mszy na późniejszą, Matt zmienił zawód, by nadal rozpoczynać dzień
uczestnictwem w Uczcie Eucharystycznej.
W służbie bliźnim
To pewne: Matt Talbot po swoim nawróceniu zupełnie nie przypominał
dawnego, codziennego bywalca miejscowych pubów. Prosty, uczciwy,
kochający bliźnich i uczynny, pragnął przede wszystkim pełnić Bożą
wolę i poświęcić Mu całe swoje życie. To dlatego – po namyśle
połączonym z modlitwą o rozeznanie swej życiowej drogi – zrezygnował
z osobistego szczęścia, odrzucając propozycję małżeństwa z pewną
pobożną dziewczyną. Zdecydował, że już do końca wieść będzie samotne
życie wypełnione pracą, lekturą i umartwieniami. Choć niczego nie
robił na pokaz, z czasem jego znajomi zauważyli niektóre z jego
cnót, zwłaszcza pokorę i powściągliwość. W jego obecności nikt nie
ośmielił się kląć. Zorientowali się też, że znaczną część swoich
zarobków Matt rozdaje potrzebującym. Starał się on również dotrzeć
do swoich dawnych znajomych, którym był winien pieniądze oraz
odnaleźć niewidomego skrzypka, któremu niegdyś ukradł skrzypce, aby
naprawić swój grzech. Kiedy się okazało, że to już niemożliwe
zamówił kilka Mszy za duszę zmarłego. Z pozostałych pieniędzy
wspomagał misjonarzy. Zawsze bezkompromisowy, nigdy nie bał się
narazić swoim zwierzchnikom, jeśli tylko wymagał tego „interes jego
duszy”.
Cichy wzór
Kłopoty ze zdrowiem dopadły Matta w 1923 roku. Niewykluczone, że to
surowe umartwienia, jakie sobie narzucał, zbyt mało snu i ciężka
praca przyczyniły się do ciężkiej choroby serca. Był całkowicie
gotowy na śmierć, kiedy 7 czerwca 1925 roku, w drodze na poranną
Mszę, nagle zasłabł i chwilę później zmarł. Kiedy już dowiedziano
się, kim był znaleziony na bruku człowiek, próbowano rozwikłać
zagadkę śladów jego umartwienia. W skromnym pokoiku Matta Talbota,
wśród licznych książek, których tytuły mogły zaskakiwać, zważywszy
na brak wykształcenia ich czytelnika, znaleziono karki z zapiskami
tego od lat już trzeźwego alkoholika. Na jednej z nich napisał: „O
najsłodszy Jezu, zniszcz we mnie wszystko, co jest złem, niech to
wszystko złe obumrze. Zniszcz we mnie wszystko, co jest występne i
samowolne. Wyniszcz wszystko, co Ci się nie podoba we mnie, usuń
wszystko co jest moje własne. Daj mi prawdziwą pokorę, prawdziwą
cierpliwość i prawdziwą miłość. Użycz mi doskonałego panowania nad
moim językiem”.
Dziś ten zwykły, irlandzki robotnik, człowiek ubogi i bez
wykształcenia, w którego życiu pozornie nie wydarzyło się nic
ważnego, jest Sługą Bożym. Choć Matt Talbot umierał samotnie, nikomu
nieznany, jego pogrzeb nie przyciągnął tłumów, a nad skromną mogiłą
nie padły żadne wielkie słowa, zaledwie kilka miesięcy po śmierci,
jego spisana biografia rozeszła się w stu tysiącach egzemplarzy, zaś
w ciągu roku została przetłumaczona na kilkanaście języków. Coraz
większe rozmiary zaczęła też przybierać cześć oddawana temu zmarłemu
alkoholikowi. W konsekwencji, po wnikliwej analizie życia Matta, 3
października 1975 roku został ogłoszony dekret uznający heroiczność
jego cnót. Otrzymał tytuł Sługi Bożego, a jego szczątki zostały
przeniesione do kościoła Matki Boskiej z Lourdes przy Sean McDermott
Street w Dublinie, gdzie coraz liczniej przybywają rzesze
pielgrzymów. Dla jednych jest wzorem prawdziwego zwycięzcy, który
uczy, jak na co dzień panować nad własnymi złymi skłonnościami. Dla
innych jest on źródłem nadziei, że jeśli współpracuje się z łaską
Bożą i odda się swoje życie Bogu, można oczyścić je ze wszystkiego,
co je zniewala, zaś ciemność zamienić w świetlistą drogę prowadzącą
do Domu Ojca. Dziś Matt Talbot nawet przez niewierzących uważany
jest za pioniera ruchu Anonimowych Alkoholików. W Irlandii w 2006
roku uznano go za patrona ludzi walczących z nałogiem alkoholizmu,
patronuje również wielu organizacjom na świecie, które pomagają
osobom uzależnionym od alkoholu i narkotyków. Nas wszystkich Sługa
Boży Matt Talbot uczy, że nie ma takiego upadku, z którego nie można
by się podnieść, jeśli odda się swoje życie i swoje słabości w ręce
Miłosiernego Boga.
Żródło:
http://apchor.pl/2015/07/03/Dwie-szpilki-na-rekawie |