Mateusz Talbot
Zofia Ziarko
Czcigodny Sługa Boży Mateusz Talbot
(1856 - 1925)
alkoholik, abstynent, apostoł
trzeźwości
Mateusz Talbot urodził się w Dublinie 2
maja 1856 roku. Pochodził z wielodzietnej rodziny. Był drugim z
dwanaściorga dzieci Charlesa i Elizabeth Talbotów. Do ósmego roku
życia był dzieckiem wesołym i psotnym. W 1864 roku państwo Talbot
postanowili posłać swojego syna do szkoły. Ponieważ nie było wówczas
obowiązku powszechnego nauczania, a w szkołach państwowych usiłowano
często odsuwać dzieci od wiary katolickiej, wierzący rodzice
oddawali swoje dzieci do prywatnych szkół katolickich. Do jednej z
nich trafił Mateusz. Spędził w szkole tylko dwa lata - od czerwca
1864 do czerwca 1865 i od maja 1867 do maja 1868. W tym czasie
nauczył się czytać, pisać i liczyć. Otrzymał też dobre przygotowanie
religijne, które umożliwiło mu przystąpienie do Sakramentu Pokuty,
Komunii św. i Bierzmowania. W wieku 12 lat ostatecznie opuścił
szkołę. Po ukończeniu tylko jednej klasy dwunastoletni Mateusz
rozpoczął swoją pierwszą pracę w firmie, która zajmowała się handlem
wina i piwa. Jako chłopak na posyłki pracował dziesięć godzin
dziennie, ale był zadowolony. Cieszył się, że może pomóc rodzicom.
Obserwując pracujących w piwiarni mężczyzn zauważył, że po wypiciu
alkoholu byli radośni i szczęśliwi. Postanowił sam również
spróbować. Szybko zasmakował w próbowaniu tamtejszych produktów.
Skłonność do picia skutecznie wzmacniał pracodawca wypłacając część
wynagrodzenia w bonach towarowych, które można było zamienić jedynie
na alkohol. Tam między 12 a 13 rokiem życia Mateusz padł ofiarą
alkoholowego nałogu. Zarobione pieniądze, które kiedyś oddawał
matce, teraz zostawiał w barze. Upijał się codziennie. Żył już tylko
po to, aby pić. Obdarzony szczerą i otwartą naturą, często stawiał
drinki swoim kolegom, kiedy nie mieli pieniędzy. A gdy zabrakło ich
i jemu, zastawiał lub sprzedawał wszystko, co się dało - nawet
własne buty - żeby tylko móc dalej pić.
Nie pomagały łzy i prośby matki, razy
otrzymywane od ojca, ani kilkakrotna zmiana pracy i otoczenia.
Ponieważ nic nie oddawał na utrzymanie domowe, miał dość pieniędzy,
aby pić. Przez szesnaście lat przepijał prawie wszystkie swoje
zarobki. W tym czasie tylko z nawyku bywał na niedzielnej Mszy św.,
wychodząc do pracy czynił znak krzyża i co jakiś czas odmawiał „Zdrowaś
Maryjo". Do sakramentów świętych, jak później ustalono, nie
przystępował około trzech lat.
Mateusz pił coraz więcej. Nie zauważał
smutku modlącej się za niego matki, która nie ustawała w modlitwie
za swojego syna. Pewnej soboty rano 1884 roku, dwudziestoośmioletni
już Mateusz stał przed lokalnym pubem bardzo spragniony alkoholu. Od
tygodnia był bezrobotny. Nie miał pieniędzy. Miał pewność, że
koledzy zaproszą go do pubu i zafundują alkohol. Czekał ufając, że
ktoś postawi mu drinka. Przecież w podobnych sytuacjach zawsze mogli
na niego liczyć. Jednak koledzy minęli go bez słowa. Mieli mu do
zaaferowania jedynie zdawkowe pozdrowienie i obojętny wzrok. Żaden
nie zaproponował, aby poszedł z nimi do gospody. Niektórzy nawet
wyśmiewali się z niego. Kiedy poprosił jednego z nich o wsparcie, w
odpowiedzi usłyszał: „Ty świnio!". Zachowanie kolegów było
dla niego wstrząsem. Poczuł się zlekceważony i odrzucony. Ale był to
równocześnie moment Bożej łaski. Zaczął rozmyślać o swoim
dotychczasowym życiu. Uświadomił sobie, jak wielkich zniszczeń
dokonał w jego życiu alkohol. Poczuł wstyd i obrzydzenie do samego
siebie. Postanowił zmienić swoje życie. Rozżalony i trzeźwy powrócił
do domu. Powiedział do matki: „pójdę teraz do księdza złożyć
ślubowanie abstynencji". Poradziła mu, by złożył ślubowanie
trzeźwości dopiero wtedy, gdy będzie w stanie dotrzymać
przyrzeczenia. Jeszcze tego samego wieczoru udał się na plebanię,
wyspowiadał się po raz pierwszy od wielu lat, a potem na ręce
miejscowego księdza złożył przyrzeczenie, że przez trzy miesiące nie
weźmie alkoholu do ust. Następnego dnia o godzinie 5.00 rano udał
się na Mszę świętą do kościoła i przyjął komunię świętą. Od tego
dnia zaczęło objawiać się w jego życiu działanie łaski Bożej.
Mateusz dotrzymał słowa. Wytrwanie w abstynencji było bardzo trudne.
Po złożeniu pierwszego przyrzeczenia stanął przed wielkim dylematem.
Ojciec pił, bracia pili, przyjaciele pili, a i jego ciało domagało
się alkoholu. Zmaganie z problemem rodziło w jego głowie wiele
myśli. W jaki sposób unikać alkoholu? Jakich użyć środków, by
dotrzymać przyrzeczenia abstynencji? Czy jest to w ogóle możliwe?
Zrozumiał, że sam nie da sobie rady. Postanowił, że swoją walkę o
wytrwanie w abstynencji toczyć będzie przed Najświętszym
Sakramentem. Zaczął codziennie rano uczestniczyć we Mszy św., a po
skończonej pracy odwiedzać jakiś odległy kościół, by tam z dala od
przyjaciół modlić się o wytrwanie w trzeźwości. Bardzo cierpiał.
Pragnienie picia było nadzwyczaj silne, a próby modlitwy po latach
zaniedbywania bardzo męczące. Przychodziły chwile zwątpienia, ale
matka zawsze dodawała mu otuchy. Wierzyła, że modlitwy jakie zanosi
do Boga w intencji swojego syna zostaną wysłuchane. W ciągu trzech
miesięcy Mateusz zbliżył się do Pana Boga, a przebywanie w kościele
dawało mu coraz więcej radości. Gdy upłynęły trzy miesiące, ponowił
ślubowanie abstynencji na kolejne trzy, potem na dwanaście miesięcy
i wreszcie przyrzekł nie pić alkoholu do końca swego życia. Po
latach wyznał siostrze, że trzy pierwsze miesiące były dla niego
najtrudniejsze. Dodał: „Łatwiej jest przywrócić do życia
umarłego, niż przestać pić, będąc alkoholikiem".
Aby wypełnić czas spędzany kiedyś w pubie,
chodził co wieczór po pracy na spacer. Podczas jednego ze spacerów,
przechodząc obok baru, poczuł ogromne pragnienie. Było tak silne, że
przez chwilę zapomniał o złożonym zobowiązaniu abstynencji. Dwa lub
trzy razy przemierzył ulicę, po czym wszedł do środka. Barman,
zajęty obsługiwaniem lokalnych mężczyzn, nie zwracał na niego uwagi.
Mateusz rozejrzał się i nie zauważył nikogo znajomego. Poczuł się
całkowicie samotny. Uświadomił sobie, że nie pasuje do tego miejsca.
Odczekał dłuższą chwilę, odwrócił się i poszedł do najbliższego
kościoła. Przebywał tam, aż do zamknięcia. W tym dniu postanowił
nigdy nie nosić przy sobie pieniędzy, aby nie ulec pokusie picia.
Mateusz potrafił podejść do swego
nawrócenia w sposób bardzo praktyczny. Całkowicie zmienił otoczenie
i znalazł przyjaciół, którzy nie namawiali go do picia. Ustalił
sobie ścisły porządek dnia. Podzielił dokładnie czas między pracę,
modlitwę i czytanie tak, żeby nie mieć go na wizyty w gospodzie.
Nigdy nie nosił przy sobie pieniędzy, żeby nie ulec pokusie
zatrzymania się gdzieś w drodze z pracy. Wstąpił do Trzeciego Zakonu
św. Franciszka i kilku bractw kościelnych. Jego schronieniem stało
się odtąd miejsce, w którym nikomu nie przyszłoby do głowy go szukać
- kościół. Tylko tam czuł się bezpieczny. Tam znalazł klucz do
nowego życia z Bogiem i w Bogu. Był to klucz modlitwy, sakramentów,
umartwień, pracy nad sobą. Sobotnie popołudnie i wieczór, a także
całą niedzielę spędzał w kościele. Stopniowo zaczynał się modlić i
prosić Boga o pomoc w wytrwaniu na drodze do trzeźwości. Zaczął
przed pracą uczestniczyć w codziennej Mszy świętej, a wieczory
spędzać na klęczkach w ciemnym kącie kościoła, położonego jak
najdalej od jego własnej dzielnicy. Odwiedziny te pozwoliły mu
poznać nowych przyjaciół - Jezusa, Maryję i świętych oraz nabrać
nowych upodobań - do samotności, modlitwy, przebywania w obecności
Boga. Nie było to łatwe. Jeszcze wiele razy wracał do domu w
przekonaniu, że nie zdoła przetrwać kolejnego dnia w trzeźwości.
Nazajutrz jednak był znów w kościele i błagał Boga: Proszę, nie
pozwól mi wrócić do dawnego życia. Zmiłuj się nade mną. Im bardziej
zbliżał się do Pana Boga, tym bardziej doświadczał wewnętrznej
walki. Szatan upominał się o jego duszę wlewając w serce strach i
zwątpienie. Mocno ściskając w dłoni różaniec Mateusz błagał o pomoc
Matkę Bożą. Z walki tej zwycięsko. Opuścił go smutek i przerażenie,
a serce wypełniło się pokojem.
Skoro wyrwał się z alkoholizmu, postanowił,
że nie będzie więcej obrażał Pana Boga wulgarnym językiem i
wzywaniem Imienia Bożego nadaremno. Aby sobie w tym pomóc, wpiął w
widoczne miejsce na rękawie płaszcza dwie szpilki. Utworzył z nich
znak krzyża, by przypominały o modlitwie i o tym, że Jezus cierpiał
i umierał za niego na krzyżu. Podjął również kolejne postanowienie -
zrezygnował z palenia. Podobnie jak rezygnacja z alkoholu, to
przyrzeczenie było również dla niego bardzo trudne, gdyż był
namiętnym palaczem. Jednak znalazł siłę i odniósł kolejne
zwycięstwo.
Osobisty upór i determinacja w działaniu
poparta Bożą Łaską owocowała nowym dobrem. Stopniowo dawny głód
alkoholu zaczął ustępować pragnieniu Bożego życia i miłości. Dzięki
miłości do Chrystusa i Bożej Matki skutecznie pokonywał
dotychczasowe złe nawyki i brak umiarkowania. Bardzo przeżywał to,
że zmarnował 16 lat życia przez nałóg pijaństwa. Powiedział kiedyś:
„w młodości, z powodu pociągu do alkoholu, niewiele sobie
robiłem z religii i to złamało prawie serce mojej matki".
Postanowił, że musi pokutować za pijaństwo w młodości. Pragnąc jak
najbardziej upodobnić się do Jezusa, rozpoczął surowe życie
pokutnika. Ciężko pracował. Jadł i spał mało. Sypiał na gołych
deskach i drewnianej poduszce, tuląc do serca figurkę Matki Bożej z
Dzieciątkiem. Nazywał Ją Królową i często powtarzał: „Nikt nie
wie, czym ta Królowa jest dla mnie". Przykrywał się wełnianym
kocem, a w czasie wielkiego zimna dodatkowo kilkoma workami. Pościł
często, długo i surowo. Modlił się nocami. Po nawróceniu pogrążył
się w modlitwie jak człowiek, który uciekając z płonącego lasu
skacze do wody. Wstawał przeważnie o godz. 2.00 w nocy. Codziennie
odmawiał różaniec. Podczas modlitwy i czytania duchownego zawsze
klęczał wyprostowany na obnażonych kolanach. Nigdy podczas modlitwy
nie opierał rąk. Przed pracą szedł na godzinę piątą do kościoła,
brał udział we Mszy św. i regularnie przyjmował Komunię świętą.
Będąc murarzem, musiał codziennie o szóstej rozpoczynać pracę. Kiedy
w 1892 roku Msza św. została przeniesiona z godziny piątej na 6.15 i
nie mógł już brać udziału w nabożeństwie przed rozpoczęciem pracy,
zrezygnował z dotychczasowego zawodu i przeniósł się do wielkiej
firmy handlu drzewem. Tam rozpoczynał pracę o godzinie ósmej. Mógł
więc dalej uczestniczyć w porannej Mszy św.
Nowej firmie był wierny 33 lata, od 1892 r.
aż do śmierci w roku 1925. Całe jego życie charakteryzowała
prawdziwa miłość bliźniego. Był prostym i uczciwym człowiekiem.
Nienawidził kłamstwa i wykrętów. Pragnął zawsze wypełniać wolę Boga.
Kiedy stał się dojrzałym mężczyzną, odrzucił propozycję małżeństwa.
Pracując przy budowie domu protestanckiego duchownego, zwrócił na
siebie uwagę zatrudnionej tam kucharki. Była to młoda i pobożna
katolicka dziewczyna. Będąc pod wrażeniem jego dobroci i uczciwości
próbowała nakłonić go do małżeństwa. Mateusz poprosił, aby poczekała
na odpowiedź. Aby postąpić zgodnie z wolą Boga, rozpoczął nowennę,
podczas której nabrał przekonania, że powinien samotnie przejść
przez życie. W tym postanowieniu wytrwał do końca. Zrezygnował z
małżeństwa, aby całkowicie ofiarować swoje życie Chrystusowi.
Mateusz Talbot, pozostając zwykłym, ciężko
pracującym fizycznie robotnikiem, po swoistym „nawróceniu"
przeczytał i zgromadził sporą jak na owe czasy liczbę książek.
Czytał Pismo święte, żywoty świętych i - co zadziwiające przy jego
braku wykształcenia - wiele poważnych dzieł: Wyznania św. Augustyna,
pisma św. Franciszka Salezego, św. Alfonsa Liguori, św. Ludwika de
Montfort, św. Teresy z Avili i kard. Johna Newmana, encykliki
papieskie, opracowania z zakresu historii powszechnej i polityki
społecznej. Teksty, które głęboko trafiały w jego serce, przepisywał
pracowicie na skrawkach papieru. To, czego nie mógł zrozumieć,
podczas najbliższej spowiedzi wręczał zaskoczonemu często kapłanowi
z prośbą o wyjaśnienie. Modlitwa, lektura i umartwienia stały się
głównym nurtem życia Mateusza, skrzętnie jednak ukrywanym przed
otoczeniem. Wszystko, co czynił, czynił dla chwały Boga. Z czasem
jego bliscy i znajomi zaczęli zauważać jego pokorę, ofiarność i
opanowanie. Koledzy z pracy widzieli, że nie może znieść przekleństw
ani nieprzyzwoitych żartów i sami ich zaprzestali. Pracodawca
domyślał się, że spora część zarobków Mateusza trafia do
potrzebujących. Nikt jednak nie podejrzewał, z jak wielkim
radykalizmem podchodził do swego nowego życia. Odwiedzał kolejno
wszystkie miejsca, w jakich kiedyś bywał i spłacał długi, jakie
zaciągnął za czasów pijaństwa. Przeważnie dowiadywał się, że już
skreślono go z listy dłużników. Mimo to zwracał każdego pensa, o
którym pamiętał, a także wszystko, o czym mu przypomniano. Wchodził,
wręczał kopertę z odpowiednią kwotą i pośpiesznie opuszczał to
miejsce. Pieniądze, które mu zostawały, rozdawał biednym lub wysyłał
dla misjonarzy. Próbował także odszukać niewidomego, któremu kiedyś
ukradł skrzypce. Odwiedził wszystkie domy noclegowe i związki
ubogich znajdujące się w Dublinie. Kiedy był przekonany, że ten już
nie żyje, poprosił księdza o odprawienie kilku Mszy świętych za
spokój jego duszy.
Mateusz był - jak ujął to jeden z autorów -
„pijany jedynie miłosierdziem, mądrością, mocą i miłością Boga".
Kiedyś powiedział swemu zwierzchnikowi: „Przy całym szacunku dla
pana, nigdy nie spotkałem człowieka, którego bym się lękał".
Innym razem nie zgodził się z poleceniem sprzecznym z jego
poglądami, mimo, że groziło to zwolnieniem z pracy. Powiedział
wówczas: „przede wszystkim muszę wziąć pod uwagę interes duszy".
W 1923 roku Mateusz zaczął mieć poważne problemy ze zdrowiem.
Badania wykazały chorobę serca. Miał świadomość, że musi być
przygotowany na śmierć. Mówił: „Nikt mnie nie zatrzyma, kiedy
Pan mnie wezwie". Wyniszczony surowym postem, krótkim snem i
ciężką fizyczną pracą, 7 czerwca 1925 roku zasłabł w drodze na Mszę
świętą. Blisko kościoła Świętego Zbawiciela upadł na ulicy i zmarł.
Umierającego rozgrzeszył dominikanin z pobliskiej parafii wezwany
przez przypadkowo przechodzącą kobietę. Nikt nie rozpoznał
niepozornego człowieka, leżącego bez życia na bruku uliczki. Nie
miał przy sobie pieniędzy ani dokumentów, a jedynie kilka skrawków
papieru. Do rękawa przypięte miał dwie skrzyżowane, poczerniałe ze
starości szpilki. Jego ciało zidentyfikowano dopiero po czterech
dniach. Po przewiezieniu do kostnicy, gdy ciało przygotowywano do
pogrzebu, odkryto pod ubraniem dwa żelazne łańcuchy splątane sznurem
i owinięte wokół pasa, które wzorem wielkich grzeszników około 10
lat nosił pod ubraniem. Na lewym ramieniu nad łokciem miał mały
łańcuszek, a na prawym sznur z węzełkami. Do lewej nogi pod kolanem
był przywiązany sznurem łańcuszek, natomiast do prawej splątany
sznur. Na szyi miał zawieszony wielki różaniec z medalami. Chciano
poznać tajemniczą sytuację zmarłego. Wtedy też w ubogim pokoiku
odkryto kolekcję książek wraz z kartkami, na których robił zapiski.
Na jednej z nich widniały słowa: O, Dziewico, proszę tylko o trzy
rzeczy: O łaskę Boga, o Jego obecność i o Jego błogosławieństwo. Na
innej pisał: „O najsłodszy Jezu, zniszcz we mnie wszystko, co
jest złem, niech to wszystko złe obumrze. Zniszcz we mnie wszystko,
co jest występne i samowolne. Wyniszcz wszystko co Ci się nie podoba
we mnie, usuń wszystko co jest moje własne. Daj mi prawdziwą pokorę,
prawdziwą cierpliwość i prawdziwą miłość. Użycz mi doskonałego
panowania nad moim językiem". Modlitwa ta, podobnie jak wiele
innych, z pewnością została wysłuchana. Tak zaczęła się jego droga
do wielkości.
W 2006 r. w Irlandii ogłoszono go patronem
mężczyzn i kobiet zmagających się z nałogiem alkoholizmu. Obecnie
jest patronem wielu organizacji charytatywnych, które pomagają
osobom uzależnionym od alkoholu i narkotyków. Jest prekursorem
działalności ruchu Anonimowych Alkoholików.
źródło:
http://www.duszpasterstwotrzezwosci.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=132:czcigodny-suga-boy-mateusz-talbot&catid=25:artykuly&Itemid=38 |